Syriusz Black i Bellatriks Lestrange

Bella & Siri

Rozdział 5


- Bellatriks?! – Oczywiste było, że po pierwszym szoku spowodowanym wizytą dodatkowego gościa, nastąpi grobowa cisza lub też zaczną się niewygodne pytania. Dyrektor Hogwartu oraz wysoki, postawny brunet mierzyli wchodzących wrogim spojrzeniem, przez które przeplatał się cień czystego niedowierzania. Już na korytarzu, kiedy to Syriusz napotkał przerażonego Argusa i grupkę zszokowanych Krukonów, zdał sobie sprawę, że to nie będzie miła i przyjemna wizyta przy kufelku kremowego piwa. Przemierzając kręte schody, które kończyły się statuą gargulca, myślał o tłumaczeniu, ale niestety, nic odpowiedniego, nie przyszło do jego głowy. – Bellatriks?! -  Westchnął ciężko i, zrzucając zrezygnowane spojrzenie gospodarzowi, zaczął stosowne wyjaśnienia.

- Nie spodziewałem się ataku na dom mojego rodu, więc nawet nie przypuszczałem, że sprowadzę do ciebie twojego wroga. Wybacz, Albusie. Masz jednak moje słowo, że podczas tej wizyty nawet Bellatriks zachowa się jak człowiek.

- Nie mamy powodów, aby ci ufać- zaczął Harry, ale dyrektor uciął jego wypowiedź krótką prośbą o opuszczenie pokoju przez kobietę. Chłopak spojrzał na niego z wyrzutem, ale starszy mężczyzna jedynie skinął głową jego chrzestnemu i poprosił o wyjaśnienia.

- Nie miałbym szans opuścić lochów bez wsparcia, więc przyłączyłem się do grupy Śmierciożerców. Towarzystwa wszystkich innych w miarę szybko się pozbyłem, ale moja kuzynka uparcie nalegała na odwiedziny swojej ulubionej posiadłości. Byłem zmęczony ostatnimi latami więzienia, więc pozwoliłem jej na wizytę. Przenocowała tam, bo jak dotarliśmy, dochodziła trzecia nad ranem. Później, jak wiesz, otrzymałem twój list, który przeczytała. Kiedy pojawili się dementorzy, którzy teoretycznie służą Voldemortowi, zaatakowali nas. Bella przeniosła nas na błonia, a że nie miałem gdzie jej odesłać, przybyliśmy oboje.
Zapadła cisza. Atmosfera zgęstniała, a starzec, trwając w bezruchu, obserwował czarnowłosego mężczyznę. Powoli skinął głową, jakby przyjmując wyjaśnienia.

- Harry – powiedział wreszcie Dumbledore, tonem głosu informując, że poprzednia rozmowa jeszcze nie dobiegła końca – oto twój chrzestny, Syriusz Black. Nie jest on zabójcą ni zdrajcą, ale przyjacielem twoich rodziców. Ostatnie lata spędził w Azkabanie, niesłusznie wtrącony za czyny, których nie popełnił. Zostawię Was samych – dodał,  wychodząc.

- Przypominasz ojca, Harry – zaczął poważnie mężczyzna. Miał łzy w oczach.

- Nie wiem kim jesteś, ale zdradziłeś moich rodziców! Zabiłeś ich! – chłopak warczał, jak gdyby żadne słowa nie miały prawa przedrzeć się do jego świadomości.

- Nie, Harry – powiedział chłodnym głosem – to Glizdogon. Zapewne ostatnio w twoich rękach znalazła się mapa Huncwotów. Pierwotnie ten kawałek magicznego pergaminu był własnością twojego ojca, moją i Remusa Lupina. Do  posiadaczy należał jeszcze człowiek przedstawiony jako Glizdogon. Niezarejestrowany animag, zdrajca moich przyjaciół, który wniknął w szeregi Voldemorta, a w czasie wojny ukrywał się po kanałach pod postacią szczura. Planowałem wydać na niego wyrok śmierci, ale, jak widzę, nie ma go już tutaj z nami.

- Skoro nie jesteś wrogiem, dlaczego sprowadziłeś tu Śmierciożercę? – zapytał chłopak, chwytając się ostatnich szans. Czuł tępy ból głowy, spowodowany nadmiarem informacji.

- Zanim odpowiem, chcę ci powiedzieć jak bardzo się przypominamy, Harry. Chcę być twoim przyjacielem i naprawdę żałuję, że nie spotkałem cię wcześniej. Jesteś Wybrańcem i wierzę, że sobie poradzisz. Wbrew pozorom, nic nie łączy mnie z naszym wspólnym wrogiem. Oboje podążamy ścieżką zemsty. Gdybyśmy uzyskali wzajemne wsparcie, byłoby prościej walczyć z przewrotnym losem, Harry. – Jego głos był przyjazny, a tłumaczenie spokojne. Pomimo marnego wyglądu mężczyzny, w jego spojrzeniu można było doszukać się sympatii – Przez ostatnie lata przy życiu trzymała mnie żądza odegrania się i powoli umierająca nadzieja na lepsze jutro. Ostatecznym impulsem była potrzeba ochrony-… Z resztą, czy to ma znaczenie? Jestem po twojej stronie Harry, pozwól sobie pomóc – powiedział, wyciągając do niego chudą rękę. Chłopak spojrzał nieufnie, powoli podając mężczyźnie dłoń. Nie wątpił, że w całej sytuacji doszukał się on korzyści dla siebie, ale na razie nie potrafił ich odkryć. Kiedy jego palce niemal musnęły wyciągniętą do niego rękę, zatrzymał się. Zdał sobie sprawę, że nie otrzymał odpowiedzi.

- Zapytałem o coś – powiedział chłodno. Napotkał rozbawione spojrzenie chrzestnego. Spojrzał ze zdumieniem, a mężczyzna wyjaśnił powód swojej radości.

- Cały James. Dopóki nie uzyskał odpowiedzi, można było zapomnieć o dalszych pertraktacjach. Sprawdzałem cię i, z tego co widzę, zdałeś. Ja również należałem kiedyś do domu Godryka. Jako jedyny z Rodu Blacków. – Uśmiechnął się do niego szeroko - Bellatriks nienawidziła mnie za to. Przyprowadziłem ją tutaj, bo nie miałem co z nią zrobić. – wyznał z rozbrajającą szczerością.

Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie dębowe drzwi gabinetu rozwarły się,  a próg przekroczył czarny obcas. Kobieta ułożyła już swoje włosy. Była ubrana w przylegającą do ciała, czarną i lśniącą suknię. Zmierzyła spokojnym spojrzeniem wymieniających uścisk dłoni mężczyzn, a następnie spoczęła na jednym z siedzisk dla gości.

- Nudno tu. – powiedziała. Obserwowała, jak młodszy z nich cofa się o krok. Miała nieprzyjemną aurę i doskonale o tym wiedziała; w końcu lata się tym szczyciła. Wstała gwałtownie i podeszła do jednego z niezliczonych regałów, dotykając długimi paznokciami grzbietów książek. – Wszyscy patrzą na mnie jak na kata – dodała z udawanym żalem. Niepokojącym, prawie czułym gestem wygładziła skórzaną okładkę ciemnozielonego tomu, który właśnie wyjęła. – Zupełnie jakbym tylko czekała w ukryciu by rozerwać ich na strzępy! – w oczach na sekundę zalśniło szaleństwo, kiedy szybkim ruchem rozorała obwolutę tomu. Uśmiechnęła się do obserwujących ją w ciszy ludzi. – Ale ja przecież nie jestem taka… prawda, Siri?
Skierowała się w stronę drzwi. Kiedy już opuszczała gabinet, rzuciła pokaleczony tom w stronę Blacka, który go zręcznie pochwycił. Cicho zamknęła drzwi. Odgłos stukotu je butów jeszcze dłuższą chwilę pobrzmiewał echem na kamiennych schodach i korytarzu.

- Reparo – szepnął cichym głosem nowy znajomy Harry'ego, stukając końcówką czarnej różdżki w skórzaną oprawę księgi. W jasnym błysku „rany”, powstałe na tomie, zabliźniły się, aby ostatecznie zniknąć zupełnie.
Chłopak z blizną milczał, nie wiedząc jakie słowa byłyby odpowiednie, żeby przerwać tą melancholijną atmosferę. Zaczął się poważnie zastanawiać dlaczego jego chrzestny podróżował z wariatką. Czuł, że tłumaczenie jakie otrzymał, nie jest wystarczające. Skoro ten mężczyzna był ostatnim członkiem jego rodziny, uważał, że powinien otrzymać chociażby tak skąpą dawkę prawdy.
Po chwili usłyszeli charakterystyczny trzask teleportacji i koło kominka zmaterializował się najbardziej szanowany przez bruneta nauczyciel. Starzec powoli rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Cieszę się, że się dogadaliście. – Oświadczył cicho. Jego wzrok powędrował do księgi w rękach gościa, której ten nie zdążył jeszcze odstawić na półkę. – Interesująca lektura, prawda? – zapytał, a kiedy szatyn w milczeniu skinął mu głową, dodał powoli i cicho – Wiem, Syriuszu, że wcale jej nie czytałeś. Czy mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? Chciałbym wytłumaczyć mojemu uczniowi powody nieśmiertelności Voldemorta.
Mężczyzna powoli podniósł się i ruszył w stronę drzwi, wypełniając w ciszy polecenie. Pod ręką poczuł zimne, gładkie drewno. Kiedy wychodził, usłyszał jeszcze głos Dumbledor’a, który zatrzymał go jeszcze na chwilę.

- Syriuszu, możecie zostać na noc w wieży astronomicznej – skinął mu głową, ale tuż przed zamknięciem przez niego drzwi dodał jeszcze sześć słów – Pamiętaj, że nie każdego można uratować.
Animag zaklął pod nosem.

* * *

Otworzył drewniane, lakierowane drzwi do Sali z charakterystycznym skrzypieniem.  Rozejrzał się po obszernym, zastawionym wspaniałymi przyrządami, pomieszczeniu. Jego niegdyś ulubione miejsce nie zmieniło się ani o jotę, odkąd opuścił szkołę. Uśmiechnął się na wspomnienie paru przygód, w których istotną rolę odegrała drewniana sala ze swoimi rzeźbieniami i lśniącym parkietem.
Czuł jednak, że coś się zmieniło. Atmosfera wokół była niezwykle gęsta, zupełnie jakby ktoś użył niedawno jakiegoś zaklęcia modyfikującego przestrzeń… Poczuł się nieco nieswojo. Szybkim spojrzeniem przebiegł ozdobione malowidłami ściany i sufit. Nagle, zupełnie niespodziewanie, kątem oka dostrzegł lecące w jego kierunku zaklęcie. Promień światła zbliżał się z zawrotną prędkością, dając mu jedynie ćwierć sekundy na obronę. Wybrał pierwsze co przyszło mu na myśl i  zamienił się w wielkiego, czarnego psa. Klątwa jednak go dopadła i… obróciła do góry łapami. Jego pole widzenia zmieniło się o 180 stopni. Zauważył niechętnie, że zwisający w dół czarny ogon i przydługa sierść, nie sprawiają zbyt dobrego wrażenia.  W tym samym momencie usłyszał śmiech i zobaczył wyłaniającą się spod zaklęcia kameleona czarnowłosą kobietę.

- Co ty robisz? – zapytał z zażenowaniem pies.

- Bawię się – zaśmiała się radośnie. Wow, skomentował w myślach, ona ma poczucie humoru. Wow.

- Przypomniały się szkolne czasy? – zainteresował się. Z powrotem zmienił postać, postanawiając w duchu, że tym razem powrót do szkoły Bella będzie wspominała radośnie. Doskonale pamiętał jak ta część jego rodzinki zachowywała się, kiedy on poznał przyjaciół i dobrze się bawił. A zachowywali się jakby za przeproszeniem połknęli kije od mioteł. Niczym te od Błyskawicy Doskonałej: twardej, mocnej i praktycznie niezniszczalnej miotły sportowej. Teraz, dodał w myślach z realną satysfakcją, mogę porównać ten kij jedynie do Pioruna VII, bo taki niezniszczalny i odporny to on znowu nie jest.
Fan Quiddicha to jednak zawsze wyjdzie z czarodzieja, nawet w najmniej spodziewanym momencie.

- Za moich czasów  nie było tu zbyt wesoło. – mruknęła, machnięciem różdżki odwołując levicorpus, przez co jej kuzyn dosyć boleśnie spotkał się z parkietem.

- Matko, Bella – syknął, dotykając lekko dłonią tyłu czaszki. Kobieta nieco się pochyliła, patrząc na niego z góry. Włosy spłynęły jej z twarzy, aby zawisnąć bezwładnie w powietrzu. Światło świec odbijało się od nich, tworząc ciekawe wzory na fryzurze dziewczyny. Powoli wyciągnął rękę nad siebie, zastanawiając się, czy za przyjemność dotknięcia czarnych kosmyków, zapłaci parominutowym cruciatusem. Jego myśli były tak kuriozalne, że roześmiał się w momencie, kiedy musnął palcami włosy. Nie cofnęła się, jedynie jej wyraz twarzy pokazywał zdumienie zmieszane z zaskoczeniem.

- Tym razem – rzucił, gwałtownie wstając z podłogi i obracając się do dziewczyny – odrobisz sobie dobre wspomnienia ze szkoły za wszystkie czasy!

Uśmiechnęła się z pobłażaniem. Ten człowiek nigdy nie dorośnie.
Mimo tego z zaintrygowaniem śledziła jego postępowanie, zastanawiając się w jaki sposób zamierza „oddać” jej 7 lat szkolnego życia.

Syriusz Black z poważną miną stanął po środku pomieszczenia i uniósł różdżkę. Postanowił, że na najbliższą godzinę zapomni, że uciekli z Azkabanu oraz, że ściga ich … cóż, chyba każdy i polepszy relacje, i stosunki z rodziną.  Pierwsze zaklęcie usunęło z pokoju przyrządy astronomiczne, a stworzone nieco wcześniej przez Bellę  łóżka, podsunęło pod samą ścianę. Drugie sprawiło, że wystrój Sali i jej kolorystyka gwałtownie się zmieniły. Parkiet porosła świeża, zielona trawa, a ściany pokryły się błękitnym kolorem nieba i, gdzieniegdzie, puchatymi chmurkami.

- Grałaś kiedyś w Quiddicha, Bella? – krzyknął, widząc jej totalne zdezorientowanie.

- Zabawa dla ubłoconych dzieciuchów, nie arystokratycznego rodu! – fuknęła w jego kierunku.

- Jak chcesz się nauczyć bawić, musisz trochę spuścić z tonu. I, co ważniejsze, tradycji – powiedział to niemal ze śmiertelną powagą, przybijając sobie w duchu piątkę, że po takim czasie i przeżyciach ciągle umie żartować i bawić się słowami. Z niej był całkiem dobry materiał na człowieka, trzeba było się tylko postarać. Uznał, że podjął się wyjątkowo trudnego zadanie, ale Blackowie zawsze lubili wyzwania.
   Jego trzecie zaklęcie utworzyło odpowiedni wystrój i załatwiło, nieco sztucznie wyglądającą, widownię. Za pomocą ostatniego przywołał do siebie dwie miotły i skrzynkę z piłkami, które były normalnie używane podczas meczów rozgrywanych w Hogwarcie.

- Nikt nie zauważy – zapewnił z dumą – wyciszyłem salę, a tego – podniósł obitą skórą skrzynię – użyją dopiero za dnia. Radzę się przebrać, moja droga, bo efekty błotne również są dostępne w tym pakiecie.

- Chyba sobie żartujesz, jeśli myślisz, że tu się przebiorę – warczała dziewczyna, z powątpiewaniem oglądając swojego Nimbusa 2000. Do Syriusza komizm dotarł z lekkim opóźnieniem, najpewniej spowodowanym przez zmęczenie, ale i tak się roześmiał.

- Belluś, a od czego masz różdżkę? – zapytał, obserwując zażenowanie dziewczyny. Ona też była wyczerpana dzisiejszym dniem.

          * * *

Początkowo była nastawiona tak sceptycznie, że niemal stracił nadzieję.  Na szczęście dla jego zapału, szatynka powoli zaczynała się wkręcać. Od kiedy pierwszy raz wyminęła się z tłuczkiem, było coraz lepiej i zabawniej. W końcu do obiegu gry wpuścił machający delikatnymi skrzydełkami złoty znicz i zastrzegł, że osoba, która pierwsza go dopadnie, będzie mogła wydać drugiej jedno dowolne polecenie, które tamta będzie musiała spełnić w ramach honoru. Oczywiście za korzystanie pomocy w postaci zaklęć następuje natychmiastowa dyskwalifikacja.

- Skoro się bawimy – powiedział – nagroda również nie może być zbytnio na poważnie.

- Nie wiem jak ty, ale ja to biorę bardzo na poważnie. – zapewniła była Ślizgonka z zadowoleniem. 

Coś w jej oczach kazało mu się zastanowić, czy jeśli ona wygra nie powinien zacząć się bać, ale zignorował to.
Wskoczyła energicznie na Nimbusa i, odgarniając włosy z oczu, rozpędziła miotłę. Szybko nauczyła się sterować, więc teraz z zawrotną prędkością robiła zwinne zwroty pod sufitem. Mała, złota  kulka ciągle się jej jednak wyślizgiwała. Animag zaśmiał się z pobłażaniem i ruszył do zawodów. Jak się jednak po chwili okazało, znicz nie zamierzał w żaden sposób mu ułatwiać i kpił sobie z jego wysiłków i nadziei.             
Był już zmęczony, więc szybko zrozumiał, że jeśli nie użyje sprytu, będzie zgubiony. Szybko przemienił się w zwierzęcą formę. Stanie czterema łapami na mknącym w powietrzu drągu nie należało do najstabilniejszych pozycji, ale ze względu na okoliczności, musiał je zaakceptować. Jego bystre oczy szybko ujrzały zdobycz. Skupił się i wysilił wszystkie zmysły psa, jakimi dysponował. Gwałtownie przyspieszył, a kiedy znalazł się pod piłką, wybił się i rozwarł pełną białych kłów paszczę. Wiedział, że kiedy uwięzi między nimi znicza, kula nie będzie miała szans na ucieczkę. Wiedział, jaki będzie następny ruch znicza i zamknął mu drogę ucieczki. Jego zęby z metalicznym pogłosem uderzyły o cel.                                                                                                                            Znicz znieruchomiał nagle, bo przed szczękami psa, zacisnęła się na nim ludzka dłoń, która wyciągnęła go z jeszcze niezamkniętego pyska zwierzęcia.
 Bellatriks zwyciężyła, a on tego nie przewidział. Teraz jednak bardziej interesował go fakt, że stracił oparcie pod łapami na wysokości 10 metrów i teraz szybko zbliżał się do ziemi. Milimetry przed upadkiem zatrzymało go rzucone z góry zaklęcie.

- Nie mówiłeś, przeciwniku, że nie można mieć przy sobie różdżek, ale że nie można ich używać.

Komentarze