Sprawa dla Lilith Cameron



Cz. II: Niezapowiedziana wizyta

- Twoja to działka, żeby załatwić adresy i nazwiska – powiedziałem złośliwie – a poza tym jeszcze jedna niewyjaśniona sprawa: Wendeta. Słucham uważnie.

- To  jest dziwny domysł. Tak, myślę, że słowo „dziwny” idealnie to oddaje. – rozsiadła się wygodniej, szykując się do dłuższego wywodu. Poprawiła dłonią kosmyki czarnych włosów, które opadały jej na oczy. Rozejrzała się w poszukiwaniu bliżej niesprecyzowanej rzeczy i wreszcie zdecydowała się kontynuować – Zacznijmy od tego, że w szkole byłam dobra z historii i – uśmiechnęła się promiennie – kiedy tylko zobaczyłam te akta, od razu nasunęła mi się pewna myśl. Ogólnie rzecz ujmując w latach 1943-1945 na Półwyspie Apenińskim odbyła się wojna domowa, w której zginęło około 200 tysięcy ludzi. Włochy przystąpiły do wojny po stronie III Rzeszy Adolfa Hitlera 14 czerwca 1940 r.  10 lipca 1943 r. na Sycylii wylądowały wojska brytyjsko-amerykańskie. Włosi byli już zmęczeni trzyletnią wojną wywołaną przez faszystów, która do tego dnia pochłonęła 200 tys. ofiar. Do końca kwietnia 1945 r. ta liczba niemal się podwoiła, wynosząc 395 tys. zabitych. Niestety, ludzie w Italii mieli ginąć jeszcze długo po wojnie… W lipcu 1943r od władzy został odsunięty Mussolini. W tym samym dniu mężczyzna pojechał do ówczesnego  króla państwa, który zażądał jego detronizacji i obiecał mu nietykalność, jeśli się zgodzi. Mussolini zgodził się, a król, który już wcześniej szykował spisek, razem z premierem Badogliem aresztował dyktatora. Od tego momentu w szeregach armii nastąpił rozłam. Starsi oficerowie i żołnierze, zwłaszcza z południa, zaczęli z dumą nosić odznaczenia za walki z państwami centralnymi z poprzedniej wojny, natomiast młodsi, o sympatiach faszystowskich, na hełmach malowali sobie napis „Viva il Duce!”.
Na początku września 1943r została podpisana kapitulacja Włoch, a parę dni później Niemcy już zaczęli rozbrajanie dotychczasowego sojusznika. Wszystkie bunty, które wybuchały, były krwawo tłumione.
16 października 1943 r. marszałek Rodolfo Graziani podpisał z feldmarszałkiem Wilhelmem Keitlem, szefem Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, umowę o utworzeniu nowej armii włoskiej. Obok regularnej armii, która składała się z czterech dywizji piechoty szkolonych w Niemczech i wielu jednostek pomocniczych, została utworzona Republikańska Gwardia Narodowa, którą dowodził Renato Ricci. Zbrojnym ramieniem faszystów były Czarne Brygady dowodzone przez Alessandra Pavoliniego. Wkrótce ponad 40 brygad śmierci będzie siało zniszczenie wśród własnych obywateli. To była wojna domowa, oni się wyżynali nawzajem. Jakiś czas później część proniemiecka zaatakowała Watykan, na północy kraju powoli tworzyła się partyzantka. Oficjalnie wojna skończyła się w kwietniu 1945r, kiedy został rozstrzelany Mussolini, naprawdę rzeźnia w kraju trwała jeszcze ponad rok.
- Super – powiedziałem – a co to ma wspólnego z naszym tematem?

- Bratobójcza rzeź między rodzinami lub grupami ludzi spowodowana staniem po dwóch różnych stronach. Autorka naszych… akt mówi, że wielopokoleniowa zemsta na rodzinie jest niemożliwa. Czy na pewno?

- Mylisz się, Lil. – odrzuciłem jej pomysł tak gwałtownie, że sam się sobie zdziwiłem. Jej Wendeta to stek bzdur, który rozgrywał się we Włoszech, pomyślałem zirytowany, że dziewczyna tak długo przeciągała, żeby ostatecznie podsumować dwoma zdaniami. Zobaczyłem z jak z oburzeniem zakłada ręce na piersi. Mierzyła mnie wyzywającym wzrokiem. Za nią stało pionowe lustro, w którym mogłem się przejrzeć. Wysoki, jasny blondyn z niebieskimi oczami. Ja chyba hibernowałem przez ostatnie 40 godzin, że dopiero tak późno mnie olśniło. Z całego podekscytowania wykrzyknąłem entuzjastycznie – Bardzo ciekawa historia, ale nierealna jak dla Polski. Dzięki, przyjaciółko, bo dzięki twojemu wywodowi przypłynął do mnie pomysł. Genialny.

- No to nie przeciągaj – dziewczyna chyba ciągle jeszcze czuła się niedoceniona, ale zignorowałem to.

- Lebensborn! – patrzyła na mnie marszcząc brwi z niedowierzaniem – Heinrich Himmler i odnawianie krwi niemieckiej wraz z hodowlą nordyckiej rasy nadludzi. Instytucję założył przed oficjalnie rozpoczętą w Polsce wojną, bo w 1936r. W liście są podane dzieci. Rozważaliśmy porwania, ale nie takie. Bo to raz gestapo ściągało dzieci o idealnym wyglądzie Aryjczyka? Niebieskie ślepka, blond włosy, wiek podobno do 10 lat. Podobno, ale kto by specjalnie rozważał, czy dzieciak ma 10, czy 12, skoro to były początki? Nie  mamy pojęcia jak wygląda autorka naszych akt, ale może jest moją kobiecą wersją?

- No… nie wpadłabym na to. Nawet nie próbowałam kierować myślenia w tamtą stronę. Brawo, Raf, przebiłeś mnie. – żartobliwie klasnęła parokrotnie w dłonie, zanim kontynuowała – To by było całkiem logicznym wyjaśnieniem, dlaczego policja nie potrafiła znaleźć dzieci. Nie potrafiła, a może bardziej nie chciała. Podpadnięcie faszystom, kiedy byli u władzy, byłoby najgorszym możliwym błędem jakiegokolwiek obywatela, więc policja pewnie nie szukała dalej, kiedy już wiedzieli o co chodzi albo też nie szukali w ogóle, zatruwając rodzinę fałszywymi plotkami. – wyglądała na zadowoloną. Zupełnie, jakbyśmy byli już na półmetku sprawy – Pójdźmy jeszcze dalej, Raf.  W niepewnych czasach wojennych lub około wojennych zaczynały działać łapanki. Dlaczego nie możemy założyć, że któraś z podanych osób została ściągnięta z ulicy i wywieziona do obozu zagłady?

- Lepiej zadać sobie pytanie, dlaczego z góry założyliśmy, że autorka jest w czystej linii Polskiego pochodzenia. Jeśli chociaż część jej korzeni jest żydowska, to wyjaśnienie dlaczego akurat tak wielu ludzi zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach, nie byłoby aż tak trudne.

- Dobra, widzę, że masz dobry dzień. Co sądzisz o sprawie 14 letniego chłopaka, który zniknął w 2008?

- Cóż – przeciągnąłem się leniwie na twardym, plastikowym siedzeniu – zawsze możemy wrócić myślami do najbardziej znanych i szokujących porwań, o których kiedyś rozmawialiśmy na szkoleniu. 2006, Piklopil w Wiedniu. Fusako Sano, 2000, Japonia albo Gene, USA, 1960. To wszystko jednak działo się za granicą. Wydaje mi się, że akurat jemu będziemy musieli przypisać zwykłe porwanie, handel, rozłożenie na części albo wywóz do domu publicznego za granicę. Nie pamiętam, żeby w Polsce była wtedy jakaś głośniejsza sprawa dotycząca 14 letniego chłopaka. O dziewczynkach owszem, było dużo – pedofilia, ale o chłopcach raczej nie słyszałem.

- Dobra. Idę załatwić nazwiska i adres. Jak porozmawiamy z 18 letnią autorką listu to powinniśmy być lepiej poinformowani. Zobaczymy jak wygląda ta nastolatka, zapytamy o zdjęcia rodzinne, listy podróżnicze tamtego faceta, jakieś lepsze informacje odnośnie zaginięć… Ciao! – ostatnie słowo powiedziała, zamykając za sobą drewniane drzwi.

- Ciao! – usłyszałem zza drzwi głos pani Aliny, połączony z wybuchem śmiechu. Po chwili dołączył do niej perlisty chichot Lilith.

*  *  *

Czarnowłosa dziewczyna stała wyprostowana tuż przed czarnymi, dębowymi drzwiami. W rękach trzymała plik kartek, a każda z nich była pokryta jej drobniutkim, ale starannym pismem. Notatki zawierały produkty jej dwóch ostatnich dyskusji z partnerem od sprawy, Rafałem Torskim. Mężczyznę znała od 4 lat, czyli od początku pracy w firmie. Powoli podniosła rękę z zamiarem zapukania, jednocześnie układając sobie w głowie, co ma powiedzieć, żeby kolejny raz nie niszczyć swoich skołatanych nerwów. Mogłaby się nawet uśmiechnąć, gdyby drzwi nie otwarły się z zamachem i nie uderzyły jej w bok. Szybko się denerwowała, wiec z prawdziwą furią we wnętrzu (i z jak najspokojniejszym wyrazem twarzy) obróciła się do wychodzącego, kalkulując w myślach, że gościu już jest martwy. Niestety nie był. Pięćdziesięcioletni gość firmy w wyjściowym, beżowym garniturze właśnie zamierzał opuścić budynek i wydać o nim pozytywną opinię. Szatynkę lekko wmurowało i nie odsunęła mu się z drogi, skanując jednocześnie wzrokiem utrzymany w pomarańczowych, żywych barwach pokój, który opuszczał. Kiedy pomyślała jak komicznie ich zawsze ubrany na czarno pracodawca musiał wyglądać w tym miejscu, w duchu parsknęła śmiechem. Zbeształa się w myślach, że zupełnie nie wzięła pod uwagę faktu, że prezes ciągle może być obecny i że nikogo o to nie zapytała.

- Pani dalej w sprawach prywatnych? – zapytał, śmiejąc się ze swojego kiepskiego żartu. Szlag, facet tak szybko nie zapomina, pomyślała z zażenowaniem. Szybko przeanalizowała w głowie, że odpowiedzi typu „wsadź se pan takie pytania” nie były za bardzo na miejscu i z fałszywym uśmiechem, mając wzgląd na dobro swojego miejsca zatrudnienia, odpowiedziała jak najspokojniej.

- Nie, proszę pana, przyszłam omówić sprawę. – Szatynka spokojnie oparła się plecami o ścianę, nie decydując się na rycie się do gabinetu, kiedy ten facet ją obserwuje. Miała wrażenie, że jej niechęć wobec prezesa nie jest przez niego odczytywana. Jakieś dziesięć minut ciszy później na horyzoncie pojawił się Vayne, odprowadził i pożegnał biznesmena i wrócił, zapraszając ją do wejścia.

- Tu masz akta i nasze pomysły. Jasno przedstawione – powiedziała ostro – i podaj mi wreszcie adres i nazwisko autorki listu, żebym mogła sprawdzić, czy nasze tezy zgadzają się z faktami, czy też nie. Wyruszymy dzisiaj po południu, żadnych opóźnień. – Mężczyzna ciężko westchnął, podszedł do wysokiej szafy i zaczął przeszukiwać zmagazynowane w niej papiery. Lil w milczeniu obserwowała jego poczynania. Po chwili usiadł za ciemnym biurkiem z czarną, chudą teczką w ręce. Dziewczyna patrzyła się na nią wyczekująco, ale on spokojnie pokazał jej na obity skórą fotel naprzeciw. Usiadła poddenerwowana, nie chcąc przeciągać rozmowy i spotkania z człowiekiem, którego, umówmy się, nie trawiła. Nie podał jej teczki, ale wziął napisane ciemnym tuszem notatki i zaczął je spokojnie przeglądać. Czytał po cicho i cholernie wolno. Skończył, podniósł wzrok, nie odezwał się, a dziewczyna wewnętrznie była już gotowa rozerwać na strzępy całe swoje otoczenie. Ile można? Czarnowłosa była perfekcjonistką, nie cierpiała spóźnień i przeciągania oraz krytyki.

- Lilith, zabierz ze sobą broń i skontaktuj się ze mną, jeśli cokolwiek będzie podejrzane. – poinformował chłodno człowiek naprzeciwko. Zmarszczyła brwi. Czy naprawdę ludzie tutaj uważają ją za aż tak bardzo niedoświadczoną, że muszą jej przypominać o podstawowych czynnościach? To chyba oczywiste, że nie zadzwonię, gościu, pomyślała, skoro w końcu dostałam własną sprawę. Może i jej podejście było nieco naiwne, ale wiedziała, jak bardzo by się zbłaźniła, gdyby jej podejrzenia okazały się całkowicie nietrafione.

- Na przykład? – zapytała, uśmiechając się wyzywająco. Jej postawa jasno świadczyła, że nie wykona żadnej z podanych czynności tylko po to, żeby pokazać swojemu przeciwnikowi, że się myli.  - Uzbrojona kobieta pytająca o zaginięcia w rodzinie na pewno wzbudzi zaufanie – zapewniła zgryźliwie.

- Martwa za to ma szanse – syknął mężczyzna. Po chwili podsunął jej pod nos czarnobiałe zdjęcie kobiety w wieku około 40 lat. Miała krótkie, kręcone, jasne włosy i charakterystyczną, krótką bliznę na prawym boku zgrabnego nosa. Było to zdjęcie z rodzaju tych pokazywanych po zaginięciu danej osoby w sklepach lub autobusach. Pod spodem widniała ręczna notatka informująca o jej śmierci podczas wykonywania zadania. Dziewczyna spojrzała pytająco. Odpowiedź przyszła stosunkowo szybko - Samanda Makowska, poprzednia i jedyna osoba, zajmująca się tymi aktami przed Tobą. Pojechała na misję, straciliśmy kontakt, jak ją namierzyliśmy, to już nie było czego ratować.

- Twierdzisz, że nie potrafię sobie poradzić z zadaniem? – zapytała dziewczyna z poirytowaniem. Ignorowała narastającą niepewność i pusty, niepokojący wzrok kobiety ze zdjęcia.

- Teraz to ja już jestem pewien – uciął i dodał ze złośliwą satysfakcją – Nie będziesz musiała po mnie dzwonić. Jadę z wami.


 *  *  *

Lilith przyszła do mojego biura i ze zrezygnowaniem siadła na krześle dla gości. Podniosłem na nią pytający wzrok i siląc się na entuzjazm zapytałem jak poszło.

- Jedzie z nami – powiedziała, a mnie wcięło. Że co?
- Po cholerę?

- Żeby mnie wkurwiać – zakończyła i wyszła trzaskając drzwiami.

Dziesięć minut temu myślałem, że jestem niezorientowany, rano myślałem, że jestem niezorientowany, ale ta sytuacja przebiła wszystko. Uświadomiłem sobie, że na dobrą sprawę nie mam pojęcia jakim cudem „nasza” sprawa trafiła do Lil. Westchnąłem ciężko, zdając sobie sprawę, że skoro pojedziemy jednym samochodem to będę prawdopodobnie jedyną osobą nadającą się na kierowcę. Świetnie. Zerknąłem na zegar naścienny,  a kiedy zdałem sobie sprawę, że została godzina do planowanego wyjazdu, powoli skierowałem się do recepcji, żeby zająć się mało produktywną i relaksującą rozmową przed misją, którą w myślach już określałem słowem „katastrofa”.
Oparłem się rękami o blat biurka recepcjonistki. To jasne, że nie przychodziłbym, gdyby miała jakichś klientów, ale skoro prezes już wyszedł, to dlaczego miałbym sobie odmówić.

- Dobry, jedziemy z Vaynem, żeby zbadać sprawę – powiedziałem, czekając na reakcję. Kobieta spojrzała zdumiona.

- Czyli jednak…

- Co? – znowu poczułem się jak najmniej ogarniający człowiek, co pewnie miało zarówno swoje plusy jak i minusy.

- Niiiiiiic, nowe plotki, zakład, sam pan rozumie – powiedziała lekceważąco, ale ja się ożywiłem.

- Jaki zakład? – czułem, że głupio to zabrzmiało, ale kiedy spojrzałem na rozbawioną kobietę, już wiedziałem, że moje pytanie było co najmniej idiotyczne. – Lil nic nie powiedziała – próbowałem ratować moją sytuację, ale z tego co zauważyłem, jedynie bardziej się pogrążałem.

- Od wyjazdu prezesa połowa firmy zastanawia się, w przerwach od pracy oczywiście, czy Vayne pojedzie pilnować Lilith na misji, czy nie. W końcu nie jeden już człowiek przypłacił głową wizytę w tym domu… - Sara pojawiła się znikąd i krótko wyjaśniła o co chodzi – No nic, idę odebrać moją stówę od Simony – roześmiała się i zniknęła za drzwiami.

Popatrzyłem z realnym przerażeniem na recepcjonistę. Jak to przypłaciło głową?!

*  *  *

Zawsze, kiedy jechałem gdzieś z Lil, ona opowiadała o różnych rzeczach i nakręcała tematy do rozmowy. Nigdy, odkąd pamiętam, nie nudziłem się na żadnym wyjeździe, na którym towarzyszyła mi przyjaciółka. Z reguły jestem wygadanym człowiekiem i  wolę mielić gębą w towarzystwie czy bez niego (w skrajnych przypadkach), niż siedzieć cicho.

Jechaliśmy już cztery godziny w całkowitej ciszy. Vayne z tyłu, ja jako kierowca i Lil obok mnie. Można uznać, że poniekąd jest w tym moja wina, bo nie wymieniłem niedziałającego radia, ale na litość Boską, myślałem, że będzie jak zawsze. Z ulgą spojrzałem na licznik paliwa w zbiorniku i odkryłem, że się kończy. Zatrzymam się na najbliższej stacji, opuszczę toksyczną przestrzeń, a przy odrobinie szczęścia, porozmawiam chwilę z miłą panią w kasie.

- Ostatnio czytałam… - odezwała się Lil w zamyśleniu, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem, czując, że pozostałe dwie godziny upłyną w milszej atmosferze – że w Rosji młode dziewczyny sprzedają bogatym biznesmenom dziewictwo, czasami za ponad 500tys. rubli.

- Biznesmenom-pedofilom – poprawiłem automatycznie.

- Nie, serio mówię. 2018r, osiemnasto lub dwudziestoletnie dziewczyny. Skrajny przypadek, że matka chciała wycenić tą część z życia 13-letniej córki, ale ją powstrzymali – Vayne parsknął śmiechem. Lil spojrzała krzywo, ale po chwili kontynuowała – Dlaczego nie założyć, że siostra autorki potrzebowała pieniędzy albo po prostu ktoś ją uderzył czymś ciężkim i wrzucił do rzeki, kiedy pijana wracała z imprezy? – nasze spojrzenia chyba jej nie przekonywały, więc dodała niepewnie – Było powiedziane, że musieli się przenieść po Konferencji Jałtańskiej…

- Czemu nie – skomentowałem, wjeżdżając czarną terenówką na stację – miałaby słuszne powody, żeby to ukrywać przed rodziną.

- Pisali, że tzw. „menadżer” załatwia odpowiednie kontakty, mając z tego po 30 tysięcy od osoby i interes się kręci. Działają  odpowiednie fora… Jakim cudem nikt nie ruszył sprawy, która przewijała się w wiadomościach już w 2014? – patrzyła jak wysiadam z samochodu. Kiedy zamykałem drzwi krzyknęła jeszcze – Raf, kup mi proszę jakąś kanapkę z mięsem!

No to miłej rozmowy, pomyślałem, kiedy z ulgą rozprostowywałem nogi.

*  *  *

- Raf poszedł… - mruknęła z pewną nutą melancholii w głosie. Po chwili jednak ożywiła się i obróciła się do człowieka z tyłu, zabierając mu książkę. Popatrzył się z realnym politowaniem, ale dziewczyna już formalnie zaczęła rozmowę – Powiedz mi jak było dokładnie z tą kobietą, moją poprzedniczką. – Nie patrzyła na rozmówcę, ale czytała opis tomu na jego tylnej okładce.

- Samandy? Dostała pieniądze, sprzęt i partnerkę do wykonania zadania. Dzień przed wyjazdem do tego przeklętego, rozsypującego się domu pokłóciła się ostro ze swoją dotychczasową przyjaciółką i pojechała sama. Dostała pluskwę, miała ich nagrać. – pytający wzrok dziewczyny ponaglał go do kontynuowania – Dom jest uznawany za przeklęty, bo dziadek, który ostatnio tam wlazł bez wiedzy właścicieli, wyszedł blady jak ściana, a dwa dni później zszedł na zawał. Tajemnica goni tajemnicę, swoją drogą starca ktoś pewnie poprowadził ostatnią drogą – westchnięcie. Wyciągnął do dziewczyny rękę w ponaglającym geście – Oddaj.

- Nie, jeszcze nie – poinformowała spokojnie – Po co z nami jedziesz? Coś nie wierzę w troskę o misję albo, bardziej absurdalna wersja, o nas – wyszczerzyła się do znudzonego mężczyzny.

-  Mam paru, powiedzmy, przeciwników, z którymi chcę porozmawiać. Dodatkowo Twoja sprawa nie jest jedyną, która wiąże się z Grabówkiem. Ulica Zamenhofa. Miałem wątpliwą przyjemność mieszkać tam za dzieciaka. Przez cztery lata w moim bloku naliczyłem sześciu „samobójców” z rękoma związanymi drutem kolczastym – zaśmiał się sucho, obserwując reakcję dziewczyny – Zdarzało mi się też wychodzić rano i napotykać siekierę wbitą w ścianę naprzeciwko.  Okolica jest podejrzana, a odwiedzanie jej po nocy niezbyt wskazane.

- A policja? Coś nie wierzę, że w Gdyni taka służba nie działa – żachnęła się dwudziestoparolatka. Na pierwszy rzut oka było widać, że jeszcze nie wsiąkła w środowisko i ciągle wierzy w nieprzekupnych obrońców prawa.

- Najbardziej ogólnikowo, Lil, policja jest jedynie stacjonarną służbą utrzymującą porządek w mieście. Oprócz tego mają rodziny i nie są święci. Po zmroku w mieście, do którego jedziemy działają odpowiednio zorganizowane grupy ludzi, żeby każdego podskakującego potraktować jak wspomniane przez Ciebie w notatkach Gestapo. – mówił powoli i spokojnie z coraz szerszym uśmiechem. Nie miała pojęcia czym jej chwilowy wspólnik był usatysfakcjonowany, ale miała nieprzyjemne podejrzenia, że zanim zdecydował się na detektywistykę, osadzał siekiery w ścianach odpowiednich ludzi. W duchu przyznała sobie order za trafne dobieranie sobie znajomych do rozmów i parsknęła śmiechem. Vayne spojrzał ze zdumieniem, próbując przeanalizować co ją mogło rozbawić.

- Nie przejmuj się, coś mi się skojarzyło – dziewczyna dalej chichotała, opierając się o fotel i patrząc na zdezorientowanego rozmówcę.

- Dzielnica, w której stoi kamienica autorki waszych akt, jest stara, a jej wygląd straszy – monotonnym tonem powrócił do utraconego wątku – Są tam schrony powojenne, problemy narkotykowe, morderstwa i oczywiście… - zrobił znaczącą pauzę, uśmiechając się szeroko do dziewczyny - … niczego nie dostrzegający policjanci. Jakby coś się działo, nawet nie próbuj dzwonić do służb porządkowych, prawdopodobnie będą się bali przyjechać. Planuję wejść z Tobą do kamienicy na tą rozmowę i zostawić trzęsącego od wyjazdu z biura portami Torskiego na zewnątrz. Zostanie z bronią i będzie pilnował, żeby nikt niepożądany nie przerywał rozmowy. – mężczyzna zakończył z okrutną satysfakcją, a dziewczyna znowu zaczęła się śmiać.

- Okey – wydyszała, obracając się z bardzo pozytywnym i promiennym uśmiechem do otwierającego właśnie samochód kierowcy. Blondyn uniósł pytająco brwi, kiedy zasiadał na swoje poprzednie miejsce. Podał dziewczynie kanapkę i, ruszając z parkingu, zastanawiał się nad coraz to lepszą atmosferą w samochodzie. 

* * *

Bak samochodowy znowu był pełny. Obserwowałem zmieniającą się za oknem okolicę. Dzielnica, w którą wjechaliśmy była opustoszała i ciemna. Mury domów były szare i betonowe, a ich kawałki dawno temu się wyszczerbiły i opadły na ziemię. Wszystko na zewnątrz mnie przytłaczało, w uliczkach siedzieli ubrani na czarno cywile z bronią w ręku. Ulica była dziurawa, a wszystko na około niej stare i zaniedbane. Niektóre okiennice świeciły pustkami. Wzdrygnąłem się, kiedy drogę przed maską przeciął podobny do mitycznego cmentarnego Grima, czarny pies. Był wieczór i wszechobecna szarość, połączona z mgłą, w którą wjechaliśmy, nie zapewniała tej dzielnicy dobrej reputacji. Żałowałem, że się tutaj znalazłem.

Czarne chmury zaprzątały moją głowę. Zauważyłem jednak pewną zależność: czym bardziej podejrzane miejsca mijaliśmy, tym atmosfera w samochodzie była lepsza. Kiedy milczeli byłem tak spragniony rozmowy, że na ostatnim przystanku zagadywałem rudą dziewczynę w zielonym uniformie ponad 20 minut, ale teraz jedynie czujnie obserwowałem część miasta, która wydawała się żyć własnym, plugawym życiem.

Tymczasem Lilith siedziała tyłem do drogi, wieszając się na swoim fotelu samochodowym i gadała z Vaynem na iście poważne tematy z kategorii: rodzina, pogoda, znajomi. Przewróciłem oczami i mimowolnie zacząłem słuchać.

- Dawno temu, na samym początku studiów zrobili mi chrzest bojowy – roześmiała się entuzjastycznie – Mieszkałam z taką niską, rudowłosą dziewczyną z piegami na całej jasnej twarzy. Nie wyglądała, ale należała jej się odznaka imprezowiczki roku. Od zawsze u nas w pokoju gościli różni, naprawdę różni ludzie z zewnątrz. Każdy z akademika kiedyś był na imprezie u Rosie, powaga – w oczach miała wesołe ogniki, kiedy to opowiadała. Pomyślałem, że ja tej historii jeszcze nie słyszałem… Westchnąłem, na zewnątrz zapadł mrok. – Mieliśmy takiego kolegę z roku niżej z bardzo słabą głową. Super rozkręcał imprezę, ale lepiej dla niego było jak nie pił. Pewnego razu, nie oszukuję, wszyscy już byliśmy pod lekkim wpływem, mieliśmy przygodę z żywym trupem.

- Walking dead na studiach – przerwał rozbawiony mężczyzna, do którego aktualnie odwracała się szatynka – Cieszę się, że nie poszłaś po tym na patologa…

- Czekaj – dziewczyna przybrała poważny wyraz twarzy i kontynuowała – Wojtek wypił, pierwszy zgon na podłodze. W tym momencie pojawiam się genialna ja – popatrzyła się gdzieś przez okno i uśmiechnęła się promiennie do idącego tam dziecka – i proponuję żeby go zapakować w worki na śmieci i wystawić przed drzwi jako trupa…

- Głowę też mu owinęliście? Jeśli tak, to pewnie potem był prawdziwym trupem. Może pora Cię spisać i wystawić żółte karteczki?

- Nom, głowę też. Ale nie wiązaliśmy, bo byśmy się chyba też związali – prychnęła – z resztą pewnie każdy miał przygodę z alkoholem.

- Jasne, ale nie każdy próbował dokonać morderstwa. Swoją drogą miałabyś na kim dokonać tej pierwszej sekcji jakby zginął. – facet był wyraźnie zrelaksowany i zupełnie mu nie przeszkadzały okoliczności w jakich byliśmy. Lil to samo, pogawędka i jest super. Tylko ja cały posrany z niepokojem śledziłem coraz to węższe uliczki, nieprzyjemne spojrzenia uzbrojonych mieszkańców i dom, który był celem naszej przeklętej podróży. Miałem nieprzyjemne wrażenie, że ktoś tu zginie. Czułem oddech śmierci na karku. Postanowiłem, wiem, że to było tchórzliwe, że nie pójdę na tą rozmowę.

- Nie, nie zginąłby. Po chwili przyszła kobitka, która miała ogarnąć nasz pokój, bo było o wiele za głośno o tej drugiej nad ranem. No i chce wejść, a tu czarny worek w kształcie człowieka się podnosi i coś bełkocze. Kobieta wrzasnęła i wyjąc jak syrena alarmowa prawie zleciała ze schodów, kiedy uciekała. Mieszkałyśmy na czwartym piętrze. Potem opowiadała do końca studiów, że zabiłam człowieka, a jego zwłoki chciały ją zaatakować i wyssać jej duszę – roześmiała się, jej rozmówca też, ja siedziałem w ciszy.

- Swoją drogą ładny budynek – mruknął Vayne. Obserwował stojącą w ustronnym miejscu, szarą, powojenną kamienicę. Gdzieniegdzie tynk odpadał ze ścian, ukazując cegły. Dach i okna również nie były w najlepszym stanie. Dom był wielki, a po zawieszonych na murze, nieco już podniszczonych rzeźbach, można było poznać, że kiedyś był jednym z piękniejszych. Teraz jednak nadgryzione zębem czasu zdobienia miały w sobie coś tajemniczego i niepokojącego, a sama budowla wydawała się niezamieszkała. – Torski, przypilnujesz, żeby żaden nieproszony gość nie pojawił się podczas naszej wizyty. Razem z Lilith idziemy obejrzeć wszystko od kuchni.

Skłamałbym, mówiąc, że jego propozycja mi się nie spodobała. Kiwnąłem głową, odbezpieczając broń.
Wszedłem powoli za dwójką ludzi, którzy sprawiali wrażenie, jakby dom spełniał wszystkie ich oczekiwania. Nie spodziewałem się co prawda, że Lil zacznie się radować i robić zdjęcia, ale wycieczka po tym domu, wydawała mi się równie pokręconym pomysłem. Oboje z  bronią poszli ostrożnie szukać na piętrach jakiegoś życia. Ja zostałem i, przyświecając sobie latarką, rozejrzałem się po zakurzonej i zagruzowanej podłodze. Naprzeciwko wejścia znajdowało się pozbawione drzwi przejście do kolejnego pokoju, a po jego lewej stronie były niskie, nadpalone, drewniane drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do jakiegoś składziku lub piwniczki. Naokoło unosił się duszący smród stęchlizny oraz zgnilizny. Początkowo myślałem, że rozkładają się jedynie mokre meble niegdyś mieszkających tu ludzi (albo mięso z 1945 z ich dawno już niedziałającej lodówki), ale kiedy wszedłem do pokoju, okazało się, że mieli kiedyś kota. Nie wykluczam oczywiście, że był to tylko zwykły, pechowy dachowiec. W każdym razie prawie odpadłem, kiedy, przekraczając próg, spotkałem się z tym cuchnięciem. Zwierzę było już w bardzo zaawansowanym rozkładzie. Żałowałem, że nic nie zechciało go łaskawie zeżreć przez ostatni czas. Westchnąłem, przypominając sobie, że nie słyszę kroków ani głosów… oraz, że nie pilnuję wejścia.


*  *  *

Zalany potem, trzęsącymi się rękami powoli odbezpieczył broń. Wyklinał w duchu zleceniodawcę oraz swoją chorą matkę, która natychmiastowo potrzebowała pieniędzy na leki. Wyklinał swój pomysł, żeby w tej dzielnicy zgłosić się do równie targającej nerwami misji. Zaliczka ciążyła mu w kieszeni. Chłopak wiedział, że jeśli wszystko się uda, to facet, który prawdopodobnie chciał go tylko wykorzystać, zapłaci pieprzone 20 tysięcy za leczenie kobiety. Wychowała go i dwie siostry sama. Jej mąż, pijak, zostawił ją, kiedy tylko dowiedział się o chorobie. Nie zasługiwała na taki los i taką śmierć. Syn powinien być gotowy zrobić wszystko dla swojej matki. To przekonanie trzymało go przez całą drogę. Również teraz, kiedy kołatające się w piersi serce namawiało go do ucieczki, a zdrowy rozsądek krzyczał z tyłu, że w domu znajduje się trójka uzbrojonych ludzi i że jeśli zostanie złapany, na nic zdadzą się tłumaczenia i prośby o pomoc matce. Cholernie się bał, a przerażenie paraliżowało jego ciało. Był młody, zbyt młody na to zadanie, a zleceniodawca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale obiecał życie biednej kobiecie, dla której brak funduszy równał się śmierci. Przełknął ślinę i się skupił. Wchodząc na terytorium wroga czuł jak krew w jego żyłach zaczyna płynąć szybciej. Czysta determinacja i fale gorąca na zmianę zalewały jego ciało.

Już leżał na chłodnym betonie. Palec drżał na spuście, a celownik znalazł już ofiarę. Mężczyzna, którego miał zabić, nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Co prawda próbował zrozumieć sytuację i nastrój w tym domu, ale jego wysiłki legły w gruzy. Chłopak dziwił się, że gość jest w tych zimnych murach już tak długo. Nie był sam. Rozmawiał.

*  *  *

Szybkim krokiem wróciłem do drzwi, licząc, że moje bezmyślne zachowanie nie odbije się na czyimś zdrowiu. W tym momencie powietrze przeciął głuchy odgłos wystrzału. Odwróciłem się w idealnym momencie, żeby zobaczyć młodego chłopaka z bronią i usłyszeć zdumiony krzyk Lilith. Upadła na ziemię, a trzeci uczestnik naszej misji natychmiast znalazł się koło niej. W tym momencie wściekłość na siebie przyćmiła mi zdrowy rozsądek i gwałtownie rzuciłem się na zabójcę. Przytrzymałem go przy ścianie, zauważając, że nawet nie próbuje się bronić. Był młody, miał maksymalnie 17 lat. Zwykły dzieciak z ulicy w podartej bluzie, jakich pewnie tutaj nie brakuje. Ale strzelił do mojej przyjaciółki.

- Co robisz?! – wrzeszczałem jak opętany, przyciskając mu do piersi zimną broń. Czułem, że przeciwnik się trzęsie i patrzy niemal przepraszająco, ale miałem to dokładnie gdzieś.  – Ty śmieciu, co najlepszego zrobiłeś?! – miałem ochotę go w tym momencie zamordować. Przysięgam, że nie dotknąłem spustu. Za to jego sprzączka go dotknęła, zahaczyła się. Wystrzał, krew na rękach i bluzie chłopaka, połączona z gasnącym spojrzeniem.

- Kurwa, karetka – powiedziałem nerwowo, szukając telefonu. Za późno.

- Przysięgam – powiedział młody, patrząc się na mnie spokojnie – że nie w nią celowałem. Gdyby tak się tak żywo nie ruszała koło tego typa w czarnym, to bym trafił.

Chciał coś powiedzieć o pechu pierwszej misji. Chciał dodać coś o matce. Zdążył jeszcze tylko pomyśleć o papierowej zaliczce, zabarwiającej się  właśnie na czerwono w jego kieszeni.


Komentarze