Sprawa dla Lilith Cameron
Cz. II: Niezapowiedziana wizyta
- Twoja to działka, żeby załatwić
adresy i nazwiska – powiedziałem złośliwie – a poza tym jeszcze jedna
niewyjaśniona sprawa: Wendeta. Słucham uważnie.
- To
jest dziwny domysł. Tak, myślę, że słowo „dziwny” idealnie to oddaje. –
rozsiadła się wygodniej, szykując się do dłuższego wywodu. Poprawiła dłonią
kosmyki czarnych włosów, które opadały jej na oczy. Rozejrzała się w
poszukiwaniu bliżej niesprecyzowanej rzeczy i wreszcie zdecydowała się
kontynuować – Zacznijmy od tego, że w szkole byłam dobra z historii i –
uśmiechnęła się promiennie – kiedy tylko zobaczyłam te akta, od razu nasunęła
mi się pewna myśl. Ogólnie rzecz ujmując w latach 1943-1945 na Półwyspie
Apenińskim odbyła się wojna domowa, w której zginęło około 200 tysięcy ludzi. Włochy
przystąpiły do wojny po stronie III Rzeszy Adolfa Hitlera 14 czerwca 1940 r. 10 lipca 1943 r. na Sycylii wylądowały wojska
brytyjsko-amerykańskie. Włosi byli już zmęczeni trzyletnią wojną wywołaną przez
faszystów, która do tego dnia pochłonęła 200 tys. ofiar. Do końca kwietnia 1945
r. ta liczba niemal się podwoiła, wynosząc 395 tys. zabitych. Niestety, ludzie
w Italii mieli ginąć jeszcze długo po wojnie… W lipcu 1943r od władzy został
odsunięty Mussolini. W tym samym dniu mężczyzna pojechał do ówczesnego króla państwa, który zażądał jego detronizacji
i obiecał mu nietykalność, jeśli się zgodzi. Mussolini zgodził się, a król,
który już wcześniej szykował spisek, razem z premierem Badogliem aresztował
dyktatora. Od tego momentu w szeregach armii nastąpił rozłam. Starsi oficerowie
i żołnierze, zwłaszcza z południa, zaczęli z dumą nosić odznaczenia za walki z
państwami centralnymi z poprzedniej wojny, natomiast młodsi, o sympatiach
faszystowskich, na hełmach malowali sobie napis „Viva il Duce!”.
Na początku września 1943r została
podpisana kapitulacja Włoch, a parę dni później Niemcy już zaczęli rozbrajanie
dotychczasowego sojusznika. Wszystkie bunty, które wybuchały, były krwawo
tłumione.
16 października 1943 r. marszałek
Rodolfo Graziani podpisał z feldmarszałkiem Wilhelmem Keitlem, szefem
Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, umowę o utworzeniu nowej armii włoskiej. Obok
regularnej armii, która składała się z czterech dywizji piechoty szkolonych w
Niemczech i wielu jednostek pomocniczych, została utworzona Republikańska
Gwardia Narodowa, którą dowodził Renato Ricci. Zbrojnym ramieniem faszystów
były Czarne Brygady dowodzone przez Alessandra Pavoliniego. Wkrótce ponad 40
brygad śmierci będzie siało zniszczenie wśród własnych obywateli. To była wojna
domowa, oni się wyżynali nawzajem. Jakiś czas później część proniemiecka
zaatakowała Watykan, na północy kraju powoli tworzyła się partyzantka.
Oficjalnie wojna skończyła się w kwietniu 1945r, kiedy został rozstrzelany
Mussolini, naprawdę rzeźnia w kraju trwała jeszcze ponad rok.
- Super – powiedziałem – a co to ma
wspólnego z naszym tematem?
- Bratobójcza rzeź między rodzinami
lub grupami ludzi spowodowana staniem po dwóch różnych stronach. Autorka
naszych… akt mówi, że wielopokoleniowa zemsta na rodzinie jest niemożliwa. Czy
na pewno?
- Mylisz się, Lil. – odrzuciłem jej
pomysł tak gwałtownie, że sam się sobie zdziwiłem. Jej Wendeta to stek bzdur,
który rozgrywał się we Włoszech, pomyślałem zirytowany, że dziewczyna tak długo
przeciągała, żeby ostatecznie podsumować dwoma zdaniami. Zobaczyłem z jak z
oburzeniem zakłada ręce na piersi. Mierzyła mnie wyzywającym wzrokiem. Za nią
stało pionowe lustro, w którym mogłem się przejrzeć. Wysoki, jasny blondyn z
niebieskimi oczami. Ja chyba hibernowałem przez ostatnie 40 godzin, że dopiero
tak późno mnie olśniło. Z całego podekscytowania wykrzyknąłem entuzjastycznie –
Bardzo ciekawa historia, ale nierealna jak dla Polski. Dzięki, przyjaciółko, bo
dzięki twojemu wywodowi przypłynął do mnie pomysł. Genialny.
- No to nie przeciągaj – dziewczyna
chyba ciągle jeszcze czuła się niedoceniona, ale zignorowałem to.
- Lebensborn! – patrzyła na mnie
marszcząc brwi z niedowierzaniem – Heinrich Himmler i odnawianie krwi
niemieckiej wraz z hodowlą nordyckiej rasy nadludzi. Instytucję założył przed
oficjalnie rozpoczętą w Polsce wojną, bo w 1936r. W liście są podane dzieci.
Rozważaliśmy porwania, ale nie takie. Bo to raz gestapo ściągało dzieci o
idealnym wyglądzie Aryjczyka? Niebieskie ślepka, blond włosy, wiek podobno do
10 lat. Podobno, ale kto by specjalnie rozważał, czy dzieciak ma 10, czy 12,
skoro to były początki? Nie mamy pojęcia
jak wygląda autorka naszych akt, ale może jest moją kobiecą wersją?
- No… nie wpadłabym na to. Nawet nie
próbowałam kierować myślenia w tamtą stronę. Brawo, Raf, przebiłeś mnie. –
żartobliwie klasnęła parokrotnie w dłonie, zanim kontynuowała – To by było
całkiem logicznym wyjaśnieniem, dlaczego policja nie potrafiła znaleźć dzieci.
Nie potrafiła, a może bardziej nie chciała. Podpadnięcie faszystom, kiedy byli
u władzy, byłoby najgorszym możliwym błędem jakiegokolwiek obywatela, więc
policja pewnie nie szukała dalej, kiedy już wiedzieli o co chodzi albo też nie
szukali w ogóle, zatruwając rodzinę fałszywymi plotkami. – wyglądała na
zadowoloną. Zupełnie, jakbyśmy byli już na półmetku sprawy – Pójdźmy jeszcze
dalej, Raf. W niepewnych czasach
wojennych lub około wojennych zaczynały działać łapanki. Dlaczego nie możemy
założyć, że któraś z podanych osób została ściągnięta z ulicy i wywieziona do
obozu zagłady?
- Lepiej zadać sobie pytanie, dlaczego
z góry założyliśmy, że autorka jest w czystej linii Polskiego pochodzenia.
Jeśli chociaż część jej korzeni jest żydowska, to wyjaśnienie dlaczego akurat
tak wielu ludzi zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach, nie byłoby aż tak
trudne.
- Dobra, widzę, że masz dobry dzień.
Co sądzisz o sprawie 14 letniego chłopaka, który zniknął w 2008?
- Cóż – przeciągnąłem się leniwie na
twardym, plastikowym siedzeniu – zawsze możemy wrócić myślami do najbardziej
znanych i szokujących porwań, o których kiedyś rozmawialiśmy na szkoleniu.
2006, Piklopil w Wiedniu. Fusako Sano, 2000, Japonia albo Gene, USA, 1960. To
wszystko jednak działo się za granicą. Wydaje mi się, że akurat jemu będziemy
musieli przypisać zwykłe porwanie, handel, rozłożenie na części albo wywóz do
domu publicznego za granicę. Nie pamiętam, żeby w Polsce była wtedy jakaś
głośniejsza sprawa dotycząca 14 letniego chłopaka. O dziewczynkach owszem, było
dużo – pedofilia, ale o chłopcach raczej nie słyszałem.
- Dobra. Idę załatwić nazwiska i
adres. Jak porozmawiamy z 18 letnią autorką listu to powinniśmy być lepiej
poinformowani. Zobaczymy jak wygląda ta nastolatka, zapytamy o zdjęcia
rodzinne, listy podróżnicze tamtego faceta, jakieś lepsze informacje odnośnie
zaginięć… Ciao! – ostatnie słowo powiedziała, zamykając za sobą drewniane
drzwi.
- Ciao! – usłyszałem zza drzwi głos
pani Aliny, połączony z wybuchem śmiechu. Po chwili dołączył do niej perlisty
chichot Lilith.
* * *
Czarnowłosa
dziewczyna stała wyprostowana tuż przed czarnymi, dębowymi drzwiami. W rękach
trzymała plik kartek, a każda z nich była pokryta jej drobniutkim, ale
starannym pismem. Notatki zawierały produkty jej dwóch ostatnich dyskusji z
partnerem od sprawy, Rafałem Torskim. Mężczyznę znała od 4 lat, czyli od
początku pracy w firmie. Powoli podniosła rękę z zamiarem zapukania,
jednocześnie układając sobie w głowie, co ma powiedzieć, żeby kolejny raz nie
niszczyć swoich skołatanych nerwów. Mogłaby się nawet uśmiechnąć, gdyby drzwi
nie otwarły się z zamachem i nie uderzyły jej w bok. Szybko się denerwowała,
wiec z prawdziwą furią we wnętrzu (i z jak najspokojniejszym wyrazem twarzy)
obróciła się do wychodzącego, kalkulując w myślach, że gościu już jest martwy.
Niestety nie był. Pięćdziesięcioletni gość firmy w wyjściowym, beżowym garniturze
właśnie zamierzał opuścić budynek i wydać o nim pozytywną opinię. Szatynkę
lekko wmurowało i nie odsunęła mu się z drogi, skanując jednocześnie wzrokiem
utrzymany w pomarańczowych, żywych barwach pokój, który opuszczał. Kiedy
pomyślała jak komicznie ich zawsze ubrany na czarno pracodawca musiał wyglądać
w tym miejscu, w duchu parsknęła śmiechem. Zbeształa się w myślach, że zupełnie
nie wzięła pod uwagę faktu, że prezes ciągle może być obecny i że nikogo o to
nie zapytała.
- Pani dalej
w sprawach prywatnych? – zapytał, śmiejąc się ze swojego kiepskiego żartu.
Szlag, facet tak szybko nie zapomina, pomyślała z zażenowaniem. Szybko
przeanalizowała w głowie, że odpowiedzi typu „wsadź se pan takie pytania” nie
były za bardzo na miejscu i z fałszywym uśmiechem, mając wzgląd na dobro
swojego miejsca zatrudnienia, odpowiedziała jak najspokojniej.
- Nie,
proszę pana, przyszłam omówić sprawę. – Szatynka spokojnie oparła się plecami o
ścianę, nie decydując się na rycie się do gabinetu, kiedy ten facet ją obserwuje.
Miała wrażenie, że jej niechęć wobec prezesa nie jest przez niego odczytywana. Jakieś
dziesięć minut ciszy później na horyzoncie pojawił się Vayne, odprowadził i
pożegnał biznesmena i wrócił, zapraszając ją do wejścia.
- Tu masz
akta i nasze pomysły. Jasno przedstawione – powiedziała ostro – i podaj mi
wreszcie adres i nazwisko autorki listu, żebym mogła sprawdzić, czy nasze tezy
zgadzają się z faktami, czy też nie. Wyruszymy dzisiaj po południu, żadnych
opóźnień. – Mężczyzna ciężko westchnął, podszedł do wysokiej szafy i zaczął
przeszukiwać zmagazynowane w niej papiery. Lil w milczeniu obserwowała jego
poczynania. Po chwili usiadł za ciemnym biurkiem z czarną, chudą teczką w ręce.
Dziewczyna patrzyła się na nią wyczekująco, ale on spokojnie pokazał jej na
obity skórą fotel naprzeciw. Usiadła poddenerwowana, nie chcąc przeciągać
rozmowy i spotkania z człowiekiem, którego, umówmy się, nie trawiła. Nie podał
jej teczki, ale wziął napisane ciemnym tuszem notatki i zaczął je spokojnie
przeglądać. Czytał po cicho i cholernie wolno. Skończył, podniósł wzrok, nie
odezwał się, a dziewczyna wewnętrznie była już gotowa rozerwać na strzępy całe
swoje otoczenie. Ile można? Czarnowłosa była perfekcjonistką, nie cierpiała
spóźnień i przeciągania oraz krytyki.
- Lilith, zabierz ze sobą broń i skontaktuj się ze mną, jeśli
cokolwiek będzie podejrzane. – poinformował chłodno człowiek naprzeciwko.
Zmarszczyła brwi. Czy naprawdę ludzie tutaj uważają ją za aż tak bardzo
niedoświadczoną, że muszą jej przypominać o podstawowych czynnościach? To chyba
oczywiste, że nie zadzwonię, gościu, pomyślała, skoro w końcu dostałam własną
sprawę. Może i jej podejście było nieco naiwne, ale wiedziała, jak bardzo by
się zbłaźniła, gdyby jej podejrzenia okazały się całkowicie nietrafione.
- Na przykład? – zapytała, uśmiechając się wyzywająco. Jej
postawa jasno świadczyła, że nie wykona żadnej z podanych czynności tylko po
to, żeby pokazać swojemu przeciwnikowi, że się myli. - Uzbrojona kobieta pytająca o zaginięcia w
rodzinie na pewno wzbudzi zaufanie – zapewniła zgryźliwie.
- Martwa za to ma szanse – syknął mężczyzna. Po chwili
podsunął jej pod nos czarnobiałe zdjęcie kobiety w wieku około 40 lat. Miała
krótkie, kręcone, jasne włosy i charakterystyczną, krótką bliznę na prawym boku
zgrabnego nosa. Było to zdjęcie z rodzaju tych pokazywanych po zaginięciu danej
osoby w sklepach lub autobusach. Pod spodem widniała ręczna notatka informująca
o jej śmierci podczas wykonywania zadania. Dziewczyna spojrzała pytająco. Odpowiedź
przyszła stosunkowo szybko - Samanda Makowska, poprzednia i jedyna osoba,
zajmująca się tymi aktami przed Tobą. Pojechała na misję, straciliśmy kontakt,
jak ją namierzyliśmy, to już nie było czego ratować.
- Twierdzisz, że nie potrafię sobie poradzić z zadaniem? –
zapytała dziewczyna z poirytowaniem. Ignorowała narastającą niepewność i pusty,
niepokojący wzrok kobiety ze zdjęcia.
- Teraz to ja już jestem pewien – uciął i dodał ze złośliwą
satysfakcją – Nie będziesz musiała po mnie dzwonić. Jadę z wami.
* * *
Lilith przyszła do mojego biura i ze zrezygnowaniem siadła na
krześle dla gości. Podniosłem na nią pytający wzrok i siląc się na entuzjazm
zapytałem jak poszło.
- Jedzie z nami – powiedziała, a mnie wcięło. Że co?
- Po cholerę?
- Żeby mnie wkurwiać – zakończyła i wyszła trzaskając
drzwiami.
Dziesięć minut temu
myślałem, że jestem niezorientowany, rano myślałem, że jestem niezorientowany,
ale ta sytuacja przebiła wszystko. Uświadomiłem sobie, że na dobrą sprawę nie
mam pojęcia jakim cudem „nasza” sprawa trafiła do Lil. Westchnąłem ciężko,
zdając sobie sprawę, że skoro pojedziemy jednym samochodem to będę
prawdopodobnie jedyną osobą nadającą się na kierowcę. Świetnie. Zerknąłem na
zegar naścienny, a kiedy zdałem sobie
sprawę, że została godzina do planowanego wyjazdu, powoli skierowałem się do
recepcji, żeby zająć się mało produktywną i relaksującą rozmową przed misją,
którą w myślach już określałem słowem „katastrofa”.
Oparłem się rękami o
blat biurka recepcjonistki. To jasne, że nie przychodziłbym, gdyby miała
jakichś klientów, ale skoro prezes już wyszedł, to dlaczego miałbym sobie
odmówić.
- Dobry, jedziemy z
Vaynem, żeby zbadać sprawę – powiedziałem, czekając na reakcję. Kobieta
spojrzała zdumiona.
- Czyli jednak…
- Co? – znowu poczułem
się jak najmniej ogarniający człowiek, co pewnie miało zarówno swoje plusy jak
i minusy.
- Niiiiiiic, nowe
plotki, zakład, sam pan rozumie – powiedziała lekceważąco, ale ja się ożywiłem.
- Jaki zakład? – czułem, że głupio to zabrzmiało, ale kiedy
spojrzałem na rozbawioną kobietę, już wiedziałem, że moje pytanie było co
najmniej idiotyczne. – Lil nic nie powiedziała – próbowałem ratować moją
sytuację, ale z tego co zauważyłem, jedynie bardziej się pogrążałem.
- Od wyjazdu prezesa połowa firmy zastanawia się, w przerwach
od pracy oczywiście, czy Vayne pojedzie pilnować Lilith na misji, czy nie. W
końcu nie jeden już człowiek przypłacił głową wizytę w tym domu… - Sara
pojawiła się znikąd i krótko wyjaśniła o co chodzi – No nic, idę odebrać moją stówę
od Simony – roześmiała się i zniknęła za drzwiami.
Popatrzyłem z realnym przerażeniem na recepcjonistę. Jak to przypłaciło głową?!
* * *
Zawsze, kiedy jechałem gdzieś z Lil, ona opowiadała o różnych
rzeczach i nakręcała tematy do rozmowy. Nigdy, odkąd pamiętam, nie nudziłem się
na żadnym wyjeździe, na którym towarzyszyła mi przyjaciółka. Z reguły jestem
wygadanym człowiekiem i wolę mielić gębą
w towarzystwie czy bez niego (w skrajnych przypadkach), niż siedzieć cicho.
Jechaliśmy już cztery godziny w całkowitej ciszy. Vayne z
tyłu, ja jako kierowca i Lil obok mnie. Można uznać, że poniekąd jest w tym
moja wina, bo nie wymieniłem niedziałającego radia, ale na litość Boską,
myślałem, że będzie jak zawsze. Z ulgą spojrzałem na licznik paliwa w zbiorniku
i odkryłem, że się kończy. Zatrzymam się na najbliższej stacji, opuszczę
toksyczną przestrzeń, a przy odrobinie szczęścia, porozmawiam chwilę z miłą
panią w kasie.
- Ostatnio czytałam… - odezwała się Lil w zamyśleniu, a ja
mimowolnie się uśmiechnąłem, czując, że pozostałe dwie godziny upłyną w milszej
atmosferze – że w Rosji młode dziewczyny sprzedają bogatym biznesmenom
dziewictwo, czasami za ponad 500tys. rubli.
- Biznesmenom-pedofilom – poprawiłem automatycznie.
- Nie, serio mówię. 2018r, osiemnasto lub dwudziestoletnie
dziewczyny. Skrajny przypadek, że matka chciała wycenić tą część z życia
13-letniej córki, ale ją powstrzymali – Vayne parsknął śmiechem. Lil spojrzała
krzywo, ale po chwili kontynuowała – Dlaczego nie założyć, że siostra autorki
potrzebowała pieniędzy albo po prostu ktoś ją uderzył czymś ciężkim i wrzucił
do rzeki, kiedy pijana wracała z imprezy? – nasze spojrzenia chyba jej nie
przekonywały, więc dodała niepewnie – Było powiedziane, że musieli się
przenieść po Konferencji Jałtańskiej…
- Czemu nie – skomentowałem, wjeżdżając czarną terenówką na
stację – miałaby słuszne powody, żeby to ukrywać przed rodziną.
- Pisali, że tzw. „menadżer” załatwia odpowiednie kontakty,
mając z tego po 30 tysięcy od osoby i interes się kręci. Działają odpowiednie fora… Jakim cudem nikt nie ruszył
sprawy, która przewijała się w wiadomościach już w 2014? – patrzyła jak
wysiadam z samochodu. Kiedy zamykałem drzwi krzyknęła jeszcze – Raf, kup mi
proszę jakąś kanapkę z mięsem!
No to miłej rozmowy, pomyślałem, kiedy z ulgą
rozprostowywałem nogi.
* * *
- Raf poszedł… - mruknęła z pewną nutą melancholii w głosie.
Po chwili jednak ożywiła się i obróciła się do człowieka z tyłu, zabierając mu
książkę. Popatrzył się z realnym politowaniem, ale dziewczyna już formalnie
zaczęła rozmowę – Powiedz mi jak było dokładnie z tą kobietą, moją
poprzedniczką. – Nie patrzyła na rozmówcę, ale czytała opis tomu na jego tylnej
okładce.
- Samandy? Dostała pieniądze, sprzęt i partnerkę do wykonania
zadania. Dzień przed wyjazdem do tego przeklętego, rozsypującego się domu
pokłóciła się ostro ze swoją dotychczasową przyjaciółką i pojechała sama.
Dostała pluskwę, miała ich nagrać. – pytający wzrok dziewczyny ponaglał go do
kontynuowania – Dom jest uznawany za przeklęty, bo dziadek, który ostatnio tam
wlazł bez wiedzy właścicieli, wyszedł blady jak ściana, a dwa dni później
zszedł na zawał. Tajemnica goni tajemnicę, swoją drogą starca ktoś pewnie
poprowadził ostatnią drogą – westchnięcie. Wyciągnął do dziewczyny rękę w
ponaglającym geście – Oddaj.
- Nie, jeszcze nie – poinformowała spokojnie – Po co z nami
jedziesz? Coś nie wierzę w troskę o misję albo, bardziej absurdalna wersja, o
nas – wyszczerzyła się do znudzonego mężczyzny.
- Mam paru, powiedzmy,
przeciwników, z którymi chcę porozmawiać. Dodatkowo Twoja sprawa nie jest
jedyną, która wiąże się z Grabówkiem. Ulica Zamenhofa. Miałem wątpliwą
przyjemność mieszkać tam za dzieciaka. Przez cztery lata w moim bloku
naliczyłem sześciu „samobójców” z rękoma związanymi drutem kolczastym – zaśmiał
się sucho, obserwując reakcję dziewczyny – Zdarzało mi się też wychodzić rano i
napotykać siekierę wbitą w ścianę naprzeciwko.
Okolica jest podejrzana, a odwiedzanie jej po nocy niezbyt wskazane.
- A policja? Coś nie wierzę, że w Gdyni taka służba nie
działa – żachnęła się dwudziestoparolatka. Na pierwszy rzut oka było widać, że
jeszcze nie wsiąkła w środowisko i ciągle wierzy w nieprzekupnych obrońców
prawa.
- Najbardziej ogólnikowo, Lil, policja jest jedynie
stacjonarną służbą utrzymującą porządek w mieście. Oprócz tego mają rodziny i
nie są święci. Po zmroku w mieście, do którego jedziemy działają odpowiednio
zorganizowane grupy ludzi, żeby każdego podskakującego potraktować jak
wspomniane przez Ciebie w notatkach Gestapo. – mówił powoli i spokojnie z coraz
szerszym uśmiechem. Nie miała pojęcia czym jej chwilowy wspólnik był
usatysfakcjonowany, ale miała nieprzyjemne podejrzenia, że zanim zdecydował się
na detektywistykę, osadzał siekiery w ścianach odpowiednich ludzi. W duchu
przyznała sobie order za trafne dobieranie sobie znajomych do rozmów i
parsknęła śmiechem. Vayne spojrzał ze zdumieniem, próbując przeanalizować co ją
mogło rozbawić.
- Nie przejmuj się, coś mi się skojarzyło – dziewczyna dalej
chichotała, opierając się o fotel i patrząc na zdezorientowanego rozmówcę.
- Dzielnica, w której stoi kamienica autorki waszych akt,
jest stara, a jej wygląd straszy – monotonnym tonem powrócił do utraconego
wątku – Są tam schrony powojenne, problemy narkotykowe, morderstwa i
oczywiście… - zrobił znaczącą pauzę, uśmiechając się szeroko do dziewczyny - …
niczego nie dostrzegający policjanci. Jakby coś się działo, nawet nie próbuj
dzwonić do służb porządkowych, prawdopodobnie będą się bali przyjechać. Planuję
wejść z Tobą do kamienicy na tą rozmowę i zostawić trzęsącego od wyjazdu z
biura portami Torskiego na zewnątrz. Zostanie z bronią i będzie pilnował, żeby
nikt niepożądany nie przerywał rozmowy. – mężczyzna zakończył z okrutną
satysfakcją, a dziewczyna znowu zaczęła się śmiać.
- Okey – wydyszała, obracając się z bardzo pozytywnym i
promiennym uśmiechem do otwierającego właśnie samochód kierowcy. Blondyn uniósł
pytająco brwi, kiedy zasiadał na swoje poprzednie miejsce. Podał dziewczynie
kanapkę i, ruszając z parkingu, zastanawiał się nad coraz to lepszą atmosferą w
samochodzie.
* * *
Bak samochodowy znowu był pełny. Obserwowałem zmieniającą się
za oknem okolicę. Dzielnica, w którą wjechaliśmy była opustoszała i ciemna.
Mury domów były szare i betonowe, a ich kawałki dawno temu się wyszczerbiły i
opadły na ziemię. Wszystko na zewnątrz mnie przytłaczało, w uliczkach siedzieli
ubrani na czarno cywile z bronią w ręku. Ulica była dziurawa, a wszystko na
około niej stare i zaniedbane. Niektóre okiennice świeciły pustkami.
Wzdrygnąłem się, kiedy drogę przed maską przeciął podobny do mitycznego
cmentarnego Grima, czarny pies. Był wieczór i wszechobecna szarość, połączona z
mgłą, w którą wjechaliśmy, nie zapewniała tej dzielnicy dobrej reputacji.
Żałowałem, że się tutaj znalazłem.
Czarne chmury zaprzątały moją głowę. Zauważyłem jednak pewną
zależność: czym bardziej podejrzane miejsca mijaliśmy, tym atmosfera w
samochodzie była lepsza. Kiedy milczeli byłem tak spragniony rozmowy, że na
ostatnim przystanku zagadywałem rudą dziewczynę w zielonym uniformie ponad 20
minut, ale teraz jedynie czujnie obserwowałem część miasta, która wydawała się
żyć własnym, plugawym życiem.
Tymczasem Lilith siedziała tyłem do drogi, wieszając się na
swoim fotelu samochodowym i gadała z Vaynem na iście poważne tematy z
kategorii: rodzina, pogoda, znajomi. Przewróciłem oczami i mimowolnie zacząłem
słuchać.
- Dawno temu, na samym początku studiów zrobili mi chrzest
bojowy – roześmiała się entuzjastycznie – Mieszkałam z taką niską, rudowłosą
dziewczyną z piegami na całej jasnej twarzy. Nie wyglądała, ale należała jej
się odznaka imprezowiczki roku. Od zawsze u nas w pokoju gościli różni, naprawdę
różni ludzie z zewnątrz. Każdy z akademika kiedyś był na imprezie u Rosie,
powaga – w oczach miała wesołe ogniki, kiedy to opowiadała. Pomyślałem, że ja
tej historii jeszcze nie słyszałem… Westchnąłem, na zewnątrz zapadł mrok. –
Mieliśmy takiego kolegę z roku niżej z bardzo słabą głową. Super rozkręcał
imprezę, ale lepiej dla niego było jak nie pił. Pewnego razu, nie oszukuję,
wszyscy już byliśmy pod lekkim wpływem, mieliśmy przygodę z żywym trupem.
- Walking dead na
studiach – przerwał rozbawiony mężczyzna, do którego aktualnie odwracała się
szatynka – Cieszę się, że nie poszłaś po tym na patologa…
- Czekaj – dziewczyna przybrała poważny wyraz twarzy i
kontynuowała – Wojtek wypił, pierwszy zgon na podłodze. W tym momencie pojawiam
się genialna ja – popatrzyła się gdzieś przez okno i uśmiechnęła się promiennie
do idącego tam dziecka – i proponuję żeby go zapakować w worki na śmieci i
wystawić przed drzwi jako trupa…
- Głowę też mu owinęliście? Jeśli tak, to pewnie potem był
prawdziwym trupem. Może pora Cię spisać i wystawić żółte karteczki?
- Nom, głowę też. Ale nie wiązaliśmy, bo byśmy się chyba też
związali – prychnęła – z resztą pewnie każdy miał przygodę z alkoholem.
- Jasne, ale nie każdy próbował dokonać morderstwa. Swoją
drogą miałabyś na kim dokonać tej pierwszej sekcji jakby zginął. – facet był
wyraźnie zrelaksowany i zupełnie mu nie przeszkadzały okoliczności w jakich
byliśmy. Lil to samo, pogawędka i jest super. Tylko ja cały posrany z niepokojem
śledziłem coraz to węższe uliczki, nieprzyjemne spojrzenia uzbrojonych
mieszkańców i dom, który był celem naszej przeklętej podróży. Miałem
nieprzyjemne wrażenie, że ktoś tu zginie. Czułem oddech śmierci na karku. Postanowiłem,
wiem, że to było tchórzliwe, że nie pójdę na tą rozmowę.
- Nie, nie zginąłby. Po chwili przyszła kobitka, która miała
ogarnąć nasz pokój, bo było o wiele za głośno o tej drugiej nad ranem. No i
chce wejść, a tu czarny worek w kształcie człowieka się podnosi i coś bełkocze.
Kobieta wrzasnęła i wyjąc jak syrena alarmowa prawie zleciała ze schodów, kiedy
uciekała. Mieszkałyśmy na czwartym piętrze. Potem opowiadała do końca studiów,
że zabiłam człowieka, a jego zwłoki chciały ją zaatakować i wyssać jej duszę –
roześmiała się, jej rozmówca też, ja siedziałem w ciszy.
- Swoją drogą ładny budynek – mruknął Vayne. Obserwował
stojącą w ustronnym miejscu, szarą, powojenną kamienicę. Gdzieniegdzie tynk
odpadał ze ścian, ukazując cegły. Dach i okna również nie były w najlepszym
stanie. Dom był wielki, a po zawieszonych na murze, nieco już podniszczonych
rzeźbach, można było poznać, że kiedyś był jednym z piękniejszych. Teraz jednak
nadgryzione zębem czasu zdobienia miały w sobie coś tajemniczego i
niepokojącego, a sama budowla wydawała się niezamieszkała. – Torski,
przypilnujesz, żeby żaden nieproszony gość nie pojawił się podczas naszej
wizyty. Razem z Lilith idziemy obejrzeć wszystko od kuchni.
Skłamałbym, mówiąc, że jego propozycja mi się nie spodobała. Kiwnąłem
głową, odbezpieczając broń.
Wszedłem powoli za dwójką ludzi, którzy sprawiali wrażenie,
jakby dom spełniał wszystkie ich oczekiwania. Nie spodziewałem się co prawda,
że Lil zacznie się radować i robić zdjęcia, ale wycieczka po tym domu, wydawała
mi się równie pokręconym pomysłem. Oboje z
bronią poszli ostrożnie szukać na piętrach jakiegoś życia. Ja zostałem
i, przyświecając sobie latarką, rozejrzałem się po zakurzonej i zagruzowanej
podłodze. Naprzeciwko wejścia znajdowało się pozbawione drzwi przejście do
kolejnego pokoju, a po jego lewej stronie były niskie, nadpalone, drewniane
drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do jakiegoś składziku lub piwniczki. Naokoło
unosił się duszący smród stęchlizny oraz zgnilizny. Początkowo myślałem, że
rozkładają się jedynie mokre meble niegdyś mieszkających tu ludzi (albo mięso z
1945 z ich dawno już niedziałającej lodówki), ale kiedy wszedłem do pokoju,
okazało się, że mieli kiedyś kota. Nie wykluczam oczywiście, że był to tylko
zwykły, pechowy dachowiec. W każdym razie prawie odpadłem, kiedy, przekraczając
próg, spotkałem się z tym cuchnięciem. Zwierzę było już w bardzo zaawansowanym
rozkładzie. Żałowałem, że nic nie zechciało go łaskawie zeżreć przez ostatni
czas. Westchnąłem, przypominając sobie, że nie słyszę kroków ani głosów… oraz,
że nie pilnuję wejścia.
* * *
Zalany potem, trzęsącymi się rękami powoli odbezpieczył broń.
Wyklinał w duchu zleceniodawcę oraz swoją chorą matkę, która natychmiastowo
potrzebowała pieniędzy na leki. Wyklinał swój pomysł, żeby w tej dzielnicy
zgłosić się do równie targającej nerwami misji. Zaliczka ciążyła mu w kieszeni.
Chłopak wiedział, że jeśli wszystko się uda, to facet, który prawdopodobnie
chciał go tylko wykorzystać, zapłaci pieprzone 20 tysięcy za leczenie kobiety. Wychowała
go i dwie siostry sama. Jej mąż, pijak, zostawił ją, kiedy tylko dowiedział się
o chorobie. Nie zasługiwała na taki los i taką śmierć. Syn powinien być gotowy
zrobić wszystko dla swojej matki. To przekonanie trzymało go przez całą drogę.
Również teraz, kiedy kołatające się w piersi serce namawiało go do ucieczki, a
zdrowy rozsądek krzyczał z tyłu, że w domu znajduje się trójka uzbrojonych
ludzi i że jeśli zostanie złapany, na nic zdadzą się tłumaczenia i prośby o
pomoc matce. Cholernie się bał, a przerażenie paraliżowało jego ciało. Był
młody, zbyt młody na to zadanie, a zleceniodawca doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Ale obiecał życie biednej kobiecie, dla której brak funduszy równał się
śmierci. Przełknął ślinę i się skupił. Wchodząc na terytorium wroga czuł jak
krew w jego żyłach zaczyna płynąć szybciej. Czysta determinacja i fale gorąca
na zmianę zalewały jego ciało.
Już leżał na chłodnym betonie. Palec drżał na spuście, a
celownik znalazł już ofiarę. Mężczyzna, którego miał zabić, nie zdawał sobie
sprawy z jego obecności. Co prawda próbował zrozumieć sytuację i nastrój w tym
domu, ale jego wysiłki legły w gruzy. Chłopak dziwił się, że gość jest w tych
zimnych murach już tak długo. Nie był sam. Rozmawiał.
* * *
Szybkim krokiem wróciłem do drzwi, licząc, że moje bezmyślne
zachowanie nie odbije się na czyimś zdrowiu. W tym momencie powietrze przeciął
głuchy odgłos wystrzału. Odwróciłem się w idealnym momencie, żeby zobaczyć
młodego chłopaka z bronią i usłyszeć zdumiony krzyk Lilith. Upadła na ziemię, a
trzeci uczestnik naszej misji natychmiast znalazł się koło niej. W tym momencie
wściekłość na siebie przyćmiła mi zdrowy rozsądek i gwałtownie rzuciłem się na
zabójcę. Przytrzymałem go przy ścianie, zauważając, że nawet nie próbuje się
bronić. Był młody, miał maksymalnie 17 lat. Zwykły dzieciak z ulicy w podartej
bluzie, jakich pewnie tutaj nie brakuje. Ale strzelił do mojej przyjaciółki.
- Co robisz?! – wrzeszczałem jak opętany, przyciskając mu do
piersi zimną broń. Czułem, że przeciwnik się trzęsie i patrzy niemal
przepraszająco, ale miałem to dokładnie gdzieś. – Ty śmieciu, co najlepszego zrobiłeś?! –
miałem ochotę go w tym momencie zamordować. Przysięgam, że nie dotknąłem spustu.
Za to jego sprzączka go dotknęła, zahaczyła się. Wystrzał, krew na rękach i
bluzie chłopaka, połączona z gasnącym spojrzeniem.
- Kurwa, karetka – powiedziałem nerwowo, szukając telefonu. Za
późno.
- Przysięgam – powiedział młody, patrząc się na mnie
spokojnie – że nie w nią celowałem. Gdyby tak się tak żywo nie ruszała koło
tego typa w czarnym, to bym trafił.
Chciał coś powiedzieć o pechu pierwszej misji. Chciał dodać
coś o matce. Zdążył jeszcze tylko pomyśleć o papierowej zaliczce, zabarwiającej
się właśnie na czerwono w jego kieszeni.
Komentarze
Prześlij komentarz