Sprawa dla Lilith Cameron


Cz. I: Rozmowa z przyjacielem


- Powiedział, że jestem uzdolniona i na pewno sobie poradzę. Dodatkowo, uznał, że myślę nieschematowo, bo jestem młoda i niedawno skończyłam studia – co mogę poradzić, że pełna podekscytowania Lilith, opowiadająca mi na paro minutowej przerwie śniadaniowej o swoim nowym zleceniu wywołuje na mojej twarzy uśmiech? Lil jest młodą, zawsze schludnie ubraną dziewczyną, a jednocześnie moją przyjaciółką. Ma podłużną twarz, gęste, czarne włosy upięte w warkocz, który sięga jej za talię oraz zielone, pełne werwy i życia oczy. Pracę zaczęła stosunkowo niedawno, ale już zaskarbiła sobie sympatię wszystkich ludzi wokół niej. No, prawie. Wszystkich, oprócz naszego pracodawcy, swoją drogą specyficzny typ, który zawsze uważał, że dziewczyna nie powinna iść na kryminalistykę lub detektywistykę. Podczas jej opowieści zastanawiałem się co jest powodem oddania jej pierwszej, poważnej sprawy. Po chwili sama szatynka mnie olśniła i chyba nie zauważyła spełzającego mi z twarzy uśmiechu, na którego miejsce wstąpiła złość na zleceniodawcę. Przecież to było szalone.

- Lil, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że Vayne zlecił Ci sprawę, z którą od dobrych parunastu lat nie radzi sobie przesławne Archiwum X? – celowo zironizowałem moją wypowiedź, ale jak nie starałbym się ukryć mojego zainteresowania, nie udało się. Patrzyłem w szoku, kiedy powoli kiwnęła głową, nagle poważniejąc – Przecież całe akta to raptem pół strony tekstu, zeznania rodziny są niejasne, jakby coś ukrywali, a na dodatek cała sprawa brzmi nieprawdopodobnie! Jak podejrzewam, nasz pracodawca nawet nie da ci złamanego grosza w postaci zezwoleń na działania, ponieważ „nie masz doświadczenia” ani sprzętu? Lil, to jest niewykonalne – westchnąłem z goryczą.

- Zostałeś przydzielony jako mój partner – mruknęła, nieco zbita z tropu.

- Wariat – syknąłem, dyskretnie rozglądając się, żeby przypadkiem nie nazwać gorszymi określeniami pracodawcy w jego obecności – i co ma to na celu? Wkurzył się? Chce Cię upokorzyć? Założyliście się? – wyrzucałem z siebie z poirytowaniem i rozdrażniony. Wiedziałem, że tutaj każdy wszystko brał na poważnie, więc prędzej czy później będziemy musieli siąść i wymienić się spostrzeżeniami. Następnie pewnie po raz setny przesłuchamy przeklętą rodzinkę, zastanowimy się, zwiedzimy Poznań i nie osiągniemy nic. Zaprawdę, przyszłość zapowiadała się w ciemnych barwach.

- No… - Dziewczyna zawahała się, a ja już wiedziałem, że wpakowałem się w gorsze gówno, niż przypuszczałem.

- O co? – nie chciałem owijać w bawełnę i przy okazji wiedzieć jak bardzo powinniśmy przyłożyć się do tej sprawy.

- Widzisz… - Lil patrzyła w ziemię, a ja na jej twarz z wyraźnym zaniepokojeniem. Wyrzuci ją? Nie ma prawa. Myśli kłębiły się w mojej głowie. Moja młodsza przyjaciółka pod wpływem różnych emocji czasami za szybko podejmowała decyzje. Bałem się co usłyszę. Obawiałem się, czy nie zamorduję pracodawcy albo coś w tym stylu. Pomyślałem, że jednak nie chciałbym wiedzieć i w tym momencie jak na zawołanie próg kuchni przekroczyła recepcjonistka. Starsza, otyła kobieta, która, mimo że zawsze chciała wszystkim pomóc, zwykle nie wiedziała czego dotyczy rozmowa i wypuszczała w świat perfekcyjne gafy. Bardzo pozytywna osoba, tak swoją drogą. Skinąłem jej głową na dzień dobry i opuściłem pokój jakby w transie, rzucając na odchodne do Lilith, że spotykamy się za godzinę w sali konferencyjnej z aktami sprawy i wymieniamy się pomysłami. Odpowiedziała tylko krótkim „okej”. Zanim nieco zbyt gwałtownie zamknąłem drzwi, usłyszałem jak pani Alinka, recepcjonistka pyta:

- A tego co ugryzło? Zawsze taki miły chłopak, a teraz zachowuje się jakby go dziewczyna rzuciła – pokręciła głową z dezaprobatą i wyminęła czarnowłosą, żeby zrobić sobie herbaty – Ty też chcesz, kochana?

* * *

Zrezygnowany przemierzałem korytarz, trzymając w ręku kartkę, którą ciężko byłoby nazwać aktami. Treść miała formę listu pisanego przez bardzo młodą osobę, takiego listu, jakie wysyła się do gazet z kryminalnymi zagadkami. Gdybym nie pracował w tym specyficznym środowisku od jakichś 5 lat albo gdybym nie wiedział, że zlecenie dostała Lil od Vayne’a, uznałbym to wszystko za okrutny żart. Ewentualnie egzamin wstępny do dobrej agencji detektywistycznej, który ma na celu sprawdzić w jaki sposób myśli potencjalny pracownik i jakimi motywami się kieruje. Męczeńskim wzrokiem zmierzyłem tekst i po raz trzynasty dzisiejszego dnia go przeczytałem.

Parę tygodni temu zaginęła moja starsza (18-letnia) siostra. Po takim czasie nikt nie ma już nadziei, że zaginiona osoba się odnajdzie. Jednak my już następnego dnia wiedzieliśmy, że nie ma na to szans. W mojej rodzinie to nie pierwszy taki przypadek.
10 lat temu zaginął mój kuzyn - syn cioci (ze strony mamy), a wcześniej w dzieciństwie mamy i cioci brat Robert - 14-letni wtedy chłopak. Druga siostra mamy ma tylko jedną córkę i tam nic się nie zdarzyło. Mój dziadek, ojciec mamy, bo to wszystko dzieje się w jej rodzinie, stracił siostrę, kiedy ta miała 12 lat. Jego brat ma tylko córkę, a ona jedynie jednego syna i tam nic się nie wydarzyło. Pradziadek miał 4 rodzeństwa, jego brat zaginął w wieku 22 lat w 1922 roku, po przeżyciu I wojny światowej (walczył w niej już jako 16-latek, po sfałszowaniu dokumentów i zaciągnięciu się do armii cesarskiej) i aktywnej walce w wojnie polsko - bolszewickiej, Tak po prostu zniknął. W przeciwieństwie do reszty - mojej siostry, kuzyna, wujka - nie był dzieciakiem, którego można porwać, tylko wojskowym, silnym i zawsze uzbrojonym mężczyzną, nawet za zasługi dosłużył się stopnia porucznika.
Drugi brat pradziadka, nie mogąc się z tym pogodzić, poświęcił życie na podróże, wiem (z listów, które się uchowały), że pracował dla brytyjskich rządów w szeroko pojętej Arabii i Bliskim Wschodzie, zajmował się wydobywaniem ropy, a po wojnie przestał pisać. Rodzina po Jałcie musiała się przenieść, więc po prostu kontakt się urwał.
Dwie siostry pradziadka miały po dwójkę dzieci, córka jednej zaginęła mając 16 lat (1937), a drugiej mając 14 lat (1935-1938 - dziadek nie pamięta tego dokładnie, urodził się już po obu tych wydarzeniach w 1943 r., jak kogoś ciekawi, to taka różnica wieku stąd, że siostry pradziadka wyszły za mąż młodo, a pradziadek dopiero mając 38 lat ożenił się z 23-letnią dziewczyną - moją prababcią (to było małżeństwo z miłości, i to on umarł później). O losie dwójki pozostałych dzieci sióstr pradziadka i ich rodzin nie wiem nic, wiem też, że prapradziadka siostra (10-11 lat) zniknęła, ale nie mam dokładniejszych danych. Co było wcześniej tym bardziej nie wiem - podobno wcześniej to też się zdarzało, ale od kiedy?
Sumując, co najmniej od 5 pokoleń w mojej rodzinie giną osoby w wieku od ok. 10 do 22 lat. W sumie 8 osób, jeśli dobrze liczę. Jeśli ktoś miał tylko 1 dziecko, to nic się nie działo, ja nie wierzę w żadne paranormalne wyjaśnienia, ale racjonalnych też nie ma. Jedna osoba tego nie zrobiła, a wielopokoleniowa zemsta na rodzinie jest chyba nierealna? Ciekawi mnie wasze zdanie i przepraszam, jeśli coś jest niejasne, trudno dobrze opisać genealogię.

To będzie syzyfowa praca, skomentowałem w myślach, przekraczając pomalowany złotą farbą próg sali konferencyjnej. Panna Cameron zajmowała miejsce na twardym, biurowym krześle po drugiej stronie pokoju. Powoli do niej podszedłem i zająłem miejsce naprzeciwko. Po jej twarzy widziałem, że jest zdenerwowana, więc postanowiłem nie kontynuować naszej poprzedniej rozmowy, a raczej skupić się na zadaniu. Uśmiechnąłem się zachęcająco, miałem nadzieję, że tak wygląda to w jej oczach i zacząłem rozmowę, nie spodziewając się, że dyskusja zajmie nam długie godziny:

- Jakie masz pomysły?

- Wiem, Rafał, że Twoje spojrzenie jest na razie tylko krytyczne, ale… - zaczęła spokojnie, ale ja równie spokojnym i zdecydowanym głosem jej przerwałem i poprosiłem, żeby podała swoje propozycje.

- Mam parę pomysłów – widziałem, że dziewczyna się stresuje i ucieka wzrokiem na bok. Nerwowo zaciskała palce na krawędzi białego blatu stołu – Pierwsza pozycja, czyli rzecz, o której pomyślałam, kiedy jeszcze nawet nie przeczytałam akt, jest zaburzeniem umysłowym o nazwie fuga dysocjacyjna. Zaburzenie zostało odkryte i opisane stosunkowo niedawno, więc mogłeś o nim nie słyszeć; występuje bardzo rzadko, przeważnie w sytuacji silnego stresu. Przejawy są bardzo różne, bo niektóre ofiary zapominają paru wydarzeń z życia, a inne wpadają w szał. Pisałam na studiach rozprawkę o amnezji dysocjacyjnej, która zwykle występuje u weteranów wojennych. Albo stupor dysocjacyjny; osoba w wyniku traumy przestaje się ruszać – osoba wpada jakby w osłupienie i się nie odzywa, mimo że myśli całkiem logicznie… Wiesz do czego dążę? Fuga, o której wcześniej mówiłam, jest bardzo dziwnym zaburzeniem, bo osoba chora po prostu wychodzi z domu i rusza w podróż, jednocześnie nie pamiętając niczego ze swojego dodatkowego życia. Budzisz się i całkowity reset, Raf. Nie wiesz kim jesteś ani kim są ludzie wokół, więc zmieniasz środowisko, jednocześnie zrywając kontakt z dotychczasową rodziną – powiedziała z zadowoleniem z siebie, ale po chwili dodała – natomiast, kiedy taka osoba wróci do siebie, nie pamięta wędrówki, którą odbyła.

- Czyli osoba chora zawsze po jakimś czasie wraca do świadomości? – upewniłem się – Powiedziałaś, że to zaburzenie jest rzadkie, poza tym nie wydaje mi się możliwe, żeby było dziedziczne.

- Wraca, ale czytałam o sprawie pewnego Amerykanina, którego po miesiącu znaleziono w Meksyku. Nie pamiętał niczego ze swojej podróży, ale parę wydarzeń ze zwykłego życia również do niego nie wróciło. Z tą niedziedzicznością masz rację. Poza tym ginący ludzie są w konkretnym przedziale wiekowym, więc wszystko bardziej pasuje na spisek, niż na chorobę.

- Myślę, że nie możemy tak po prostu odrzucać pomysłu choroby. Jeśli nie ta, zawsze istnieje rozdwojenie jaźni, poriomania, czy po prostu trauma powojenna. Pamiętaj, że jeden z zaginionych walczył w bardzo młodym wieku, więc prawie pewnym jest, że przeżycia odcisnęły się w jego wspomnieniach – powiedziałem poważnie, coraz bardziej się wkręcając. Po chwili dodałem półżartem - … krwawym piętnem.

Lilith uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Zawahała się, zanim zadała pytanie:

- Czym jest poriomania?

- Zaburzenie spowodowane konfliktami służbowymi albo prywatnymi – odpowiedziałem automatycznie. Po chwili podchwyciłem zainteresowany wzrok dziewczyny i zdecydowałem się kontynuować – jest znane jako niepohamowana potrzeba do bezustannej podróży. Choroba często objawia się u dzieci i młodzieży, mówi Ci to coś? Osoby chore są tylko częściowo świadome tego, co robią i, mimo tęsknoty za domem i rodziną, nie potrafią się zmusić do powrotu. Zaburzenie łączy się z nerwicą, depresją i schizofrenią, częściej jednak z Alzheimerem – zakończyłem triumfalnie, czując, że szczęście towarzyszy nam przy początkach. Lil patrzyła na mnie zamyślonym wzrokiem, więc postanowiłem obwieścić jej swoje wnioski – Brat pradziadka, wojskowego, który w 1922 skończył 22 lata. Lil, on podróżował, uciekając od straty w rodzinie. Jeśli założymy, że bał się powrotu do domu, w którym nie znajdzie brata, możemy uznać, że jego poriomanii nie powstrzymywała potrzeba powrotu do domu. Jeśli tak, to prawdopodobnie po prostu oddał się swojej „pasji”. Uważam to za dosyć logiczne. Każde wydarzenie pociąga za sobą kolejne, Lilith, każde zostawia po sobie ślad.
- Zgadzam się – powiedziała z nutą optymizmu w głosie – Co dalej? – patrzyła wyczekująco, a kiedy nie doczekała się odpowiedzi, zaczęła kolejny temat, przerywając jedynie wnioskiem, z którym musiałem się zgodzić. Zanim wprowadziła mnie w kolejną propozycję, oświadczyła, że koniecznie powinniśmy spotkać się i porozmawiać z żyjącymi członkami tej rodziny. Jeśli nie będą chcieli gadać, dodałem w myślach, to powiemy im nasze wnioski i pomysły, które musimy na razie przedyskutować. Zapowiadało się tak ciekawie, że nawet nie zauważyłem, kiedy ludzie opuścili biuro, a firma została zamknięta. Pomyślałem jeszcze o spotkaniu z detektywem z Archiwum, żeby dowiedzieć się jakie poczynili postępy przez te ponad 20 lat, czyli odkąd mają wpisaną sprawę do wielu swoich, tych nigdy niewyjaśnionych. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że postępy nie istnieją, bo dawno porzucili swoje zadanie.

- Od czasów, w których powstał Internet w sieci jest zamieszczane coraz to więcej ogłoszeń, w których ludzie oferują sprzedaż swoich narządów wewnętrznych. Równie dobrze, za odpowiednie pieniądze, kwitnie sprzedaż i kupno narządów od zorganizowanych grup, zajmujących się takimi rzeczami. Sam wiesz przecież, jak trudno jest rozbić szajkę handlarzy narządami lub – Lil zapatrzyła się w światła otaczającego nas miasta, które lśniły wieloma kolorami wśród ciemnej nocy – handlarzy żywym towarem, czyli ludźmi. Niektórzy myślą, że takie rzeczy już się nie zdarzają, ale przecież to nie tak trudno uprowadzić powracającą po ciemku do domu 18 latkę. Tak, myślę, że handel ludźmi mógł mieć duży związek ze zniknięciami ludzi z przedziału 16-18 lat. W czasach wojennych w Polsce, gdzieś indziej na świecie grupy przestępcze były już doskonale wykwalifikowane i zorganizowane, a u nas, kiedy dopiero przyzwyczajaliśmy się do PRL-u, nikt nie poświęciłby zbyt dużej uwagi na zniknięcie nastolatka – dopowiedziała gorzko. Uśmiechnąłem się, na myśl o tym, że Lil, obrońca sprawiedliwych, będzie zaraz ustawiała ludzi z przeszłości. Taka była moja przyjaciółka, pomyślałem, szczerząc się do siebie.

- Nie myślisz, że bardziej prawdopodobne jest to – ziewnąłem – że podczas wojny ktoś w tej rodzinie ukrywał w swoim domu Żyda albo działał w Polskim Państwie Podziemnym? Wtedy nie trudno było o wrogów, zwłaszcza kiedy zostały ustalone nagrody za donoszenie na przyjaciół, znajomych lub członków rodziny. Czasy były ciężkie, a podkablowanie na kogoś, które skończyłoby się tragicznie, niezbyt trudne. Albo ktoś obracał się w podejrzanym towarzystwie i dowiedział się zbyt dużo – mruknąłem zaspany. Spojrzałem na zegar w sali konferencyjnej i odkryłem, że wskazuje wpół do pierwszej w nocy. Lil również wyglądała na zmęczoną – oczywiście nie odrzucam Twoich propozycji – dodałem z szelmowskim uśmiechem. Posiedzieliśmy chwilę na niewygodnych, plastikowych krzesłach zatopieni we własnych rozmyślaniach. Po chwili wstałem i skierowałem się do wyjścia. Czarnowłosa podniosła na mnie zdumione spojrzenie, więc wyjaśniłem – idę zrobić sobie herbaty, Tobie też, jeśli chcesz. Zwykła z cytryną, na rozgrzanie. A potem myślę, że powinniśmy iść spać i dokończyć rozmowę jutro.

Kiedy wróciłem, niosąc dwa kubki z parującym napojem, Lil pisała coś na telefonie. Postawiłem jej przed nosem herbatę i zająłem swoje poprzednie miejsce. Skinęła mi z wdzięcznością i upiła mały łyk. Potem rozpuściła włosy, pozwalając, żeby czarne, proste pasma opadły jej na ramiona.

- Jestem wykończona. Gdzie śpimy? – zapytała luźno dziewczyna.

- Wiesz co,  pewnie zmontuję sobie coś z puf, a Ty możesz wykorzystać kanapę… narożną – roześmiałem się, myśląc o minach ludzi otwierających firmę we wtorek rano. Lil rzuciła mi zaskoczone spojrzenie, więc wyjaśniłem i po chwili śmialiśmy się razem.

- Kto otwiera? – zapytała, ocierając łzy dziewczyna. Nagle spoważniałem.

- Vayne pilnuje kluczy jak pies obronny.

- No to na pewno się ucieszy – powiedziała czarnowłosa, nie powstrzymując nowej fali radości. Spojrzałem na nią zaskoczony. Nasz pracodawca był bardzo specyficznym człowiekiem, który, mimo, że bliżej mu było do 30 niż do 40, całe życie wyglądał, jakby chciał wymordować ludzi ze swojego otocznia. O ironio, szef agencji detektywistycznej…
Położyliśmy się spać w tak bardzo niewygodnych miejscach, jakie tylko twarde, biurowe meble potrafią zapewnić. Ponad godzinę zajęło mi skuteczne oddanie się w ramiona Morfeusza. Kiedy już usypiałem, usłyszałem z sąsiedniego pokoju krzyk przyjaciółki:

- Przypomnij mi jutro o wendecie! To jeden z pomysłów – skinąłem głową, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież tego nie zobaczy, więc odkrzyknąłem zgodę i załączyłem na koniec zdania życzenia dobrej nocy.


*  *  *

Rano, czyli w okolicach godziny siódmej obudziłem się skrajnie wymęczony i zirytowany. Bolący odcinek lędźwiowy na moich plecach nie polepszył mi samopoczucia. Podniosłem się z trudem i odwiedziłem firmową łazienkę, żeby jakoś się ogarnąć. W drodze powrotnej spotkałem zaspaną Lilith z naelektryzowanymi i mocno potarganymi włosami. Jej ciemnoniebieski sweterek cały oblazł kłakami z koca, którym dziewczyna się przykryła. Postanowiłem nie wchodzić jej w drogę i zaproponowałem, że zrobię coś do picia, a jak już pojawią się pierwsi pracownicy, wyskoczę do Biedronki, żeby zaopatrzyć nas w coś na śniadanie. Dziewczyna chętnie przystanęła na moją propozycję i obiecała porozmawiać z szefem pod czas mojej nieobecności i załatwić adresy i nazwiska żyjących członków rodziny, żebyśmy mieli coś na potem.

- A jak wrócisz – zaczęła z uśmiechem, po którym poznałem, że humor do niej powrócił – przyjdź do mnie do biura i dokończymy burzę mózgów.

- Jasne – powiedziałem,  stojąc przy powoli gotującym wodę firmowym czajniku.

Obserwowałem, jak szatynka opuszcza pomieszczenie. Po chwili usłyszałem szczęk otwieranego zamka wejściowych drzwi i zatrzymanie się w wykonaniu Lilith. Po tym zaległa cisza, więc, tłumiąc ziewnięcie, wyszedłem na korytarz i skinąłem stojącemu w wejściu pracodawcy i pani z recepcji, która od zawsze była znana z przychodzenia jako jedna z pierwszych. Pani Alinka wyglądała z jakiegoś powodu na wyjątkowo szczęśliwą, kiwnęła nam głową z szerokim uśmiechem na twarzy. Vayne natomiast miał nieprzeniknioną minę, ale z tonu głosu poznałem, że nasza obecność go wyprowadziła z równowagi:

- Jeśli mogę wiedzieć, co Państwo robili w czasie poza godzinami pracy – zapytał, skanując wzrokiem wygląd mojej przyjaciółki.

- Rozmawialiśmy – warknęła Lilith. Pani Alina przeszła radosnym krokiem na swoje stanowisko, a wcześniej posłała nam promienny uśmiech. Ubrany w czarnoszary garnitur mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, a następnie zażądał szerszych wyjaśnień, powołując się na nasze prawa pracownika.

- Właśnie! – odezwałem się z fałszywym entuzjazmem, wymijając go w drzwiach – idę kupić coś do jedzenia, zaraz wracam – posłałem współczujący uśmiech Lil, ale szybko wyszedłem, kiedy zobaczyłem jej spojrzenie, ciskające we mnie błyskawice. Zapowiada się „ciekawy” dzień, pomyślałem niechętnie.


* * *

Wróciłem do biura jeszcze przed czasem rozpoczęcia pracy, czyli godziną ósmą. W ciągu ostatniej połowy godziny zdążyłem wrócić do domu, przebrać się w czyste rzeczy, nakarmić kota i odwiedzić piekarnię. Byłem z siebie szczerze zadowolony, kiedy zmierzałem do firmy w ciepłych promieniach majowego słońca, trzymając w ręce woreczek z przysmakami z pobliskiej piekarni. Po dwie bułki słodkie dla mnie i Lil oraz kremówka specjalnie dla Pani Alinki. Recepcjonistka zawsze była najlepiej poinformowaną osobą i utrzymanie z  nią dobrych kontaktów od zawsze ulepszało nam życie. Poza tym lubię tą pozytywną, starszą kobietę o ewidentnie innym od naszego poglądzie na świat.

Mój dobry humor został jednak zastąpiony przez zdezorientowanie, kiedy tylko przekroczyłem próg biurowca. Usłyszałem głośny trzask zamykanych drzwi w pokoju na końcu korytarza, co wyraźnie wskazywało na to, że ktoś skutecznie wkurzył Lilith Cameron. Nie miałem teraz najmniejszej ochoty wstępować w burzę, więc jak gdyby nigdy nic podszedłem do rozbawionej recepcjonistki. Uśmiechnąłem się niepewnie i, rozglądając się po ludziach, rozpocząłem typowe dla osoby niezorientowanej, wydobywanie informacji. Czy raczej; chciałem rozpocząć, bo ubiegła mnie pani Alina we własnej osobie, nachylając się do mnie i zaczynając konspiracyjnym  szeptem:

-  Panie Rafale, nie uwierzysz – kobieta równie szybko gubiła oficjalny ton, co uwielbiała tajemnice i plotki – jaką my tu mieliśmy akcję – chętnie poczęstowała się kremówką, zanim podjęła utracony wątek – Wojna po obu stronach, także myślę, że będziesz się musiał zaszyć w swoim pokoju. Ale o co poszło wie tylko nie wielu! Panu to ja powiem, bo Pan jest w porządku…

- No to słucham – przyjąłem najbardziej profesjonalny wyraz twarzy, na jaki mnie było stać.

- Cyrk, proszę pana, cyrk – pokręciła głową – najpierw pytał czemu spędziliście tu noc, ale Lilka chyba od początku była w złym humorze, więc odpowiadała podobnie jak kiedyś Stefowi podczas rozmowy. Pamięta pan?

Pamiętałem aż za dobrze początki Lilith w biurze, kiedy miała starcia ze swoim byłym już chłopakiem. Zachowywał się ogólnie dziwnie, całe życie musiał wiedzieć wszystko i był o każdego zazdrosny. Pewnego dnia przeszedł jednak sam siebie i odwiedził dziewczynę w pracy. Ostro się pokłócili i rozstali, a że facet jeszcze się rzucał, Vayne wezwał ochronę i zrobiła się z tego akcja znana jako jedna z legend firmy. Jeśli chodzi o odpowiedzi Lil wobec Stefa, to były one wyjątkowo cięte… Pokręciłem głową, zdając sobie sprawę, że nerwy szefa nie są ze stali, a z podirytowanym człowiekiem gorzej się pracuje niż ze spokojnym. Westchnąłem ciężko i skinąłem koleżance z biura, blondwłosej Sarze. Uśmiechnęła się i w ten sposób straciłem sporą część wypowiedzi mojej byłej rozmówczyni, tak że wykazałem się niezbyt elokwentnym „Co?”.

- …mówię, żeby się pan dzisiaj do żadnego nie zbliżał, tym bardziej, że dzisiaj przyjedzie główny prezes i nie możemy sobie pozwolić na problemy – uśmiechnęła się optymistycznie – ale z tego co widzę, raczej pan nie zamierza, prawda?

- Umówiłem się na rozmowę z Lil – powiedziałem, zerkając niespokojnie w stronę jej biura.

Po chwili usłyszeliśmy trzask drzwi i zobaczyliśmy Lilith, która szybkim krokiem zmierzała w stronę kuchni, ciągle mając włosy w takim nieładzie, co rano. Nie minęła chwila, jak zza ciemnych drzwi za naszymi plecami wyszedł Vayne i skierował się nerwowo w stronę drzwi wejściowych.

- Ej! – Lil odwróciła się gwałtownie i ruszyła za mężczyzną, zatrzymując go dopiero przy drzwiach wejściowych. Oboje z panią Alinką czujnie śledziliśmy akcję. Czarnowłosa kontynuowała, nie zwracając uwagi na wchodzącego do budynku, elegancko ubranego biznesmena. Mężczyzna miał na sobie beżowy garnitur i idealnie dopasowany, drogo wyglądający krawat. Stanął z tyłu i patrzył – Podaj mi nazwiska i adres – warczała Lilith. Mordercze spojrzenie Vayne’a uświadomiło mnie, że chyba powinienem już zacząć zadawać pytania. Każdy normalny człowiek na miejscu mojej przyjaciółki rozejrzałby się w tej chwili i odpuścił. Niestety, zdenerwowana Lilith nie należała do racjonalnie myślących – Podaj nazwiska i mnie nie ma.

- Idź do diabła – syknął mężczyzna przez zaciśnięte zęby i chłodnym głosem przywitał gościa firmy.

- Co tutaj się dzieje? – zapytał biznesmen, zaskakując zarówno ludzi koło niego, jak i nas. Czarnowłosa powoli odwróciła się w jego stronę, a jej zielone oczy puszczały gromy.

- Nic – rzuciła, zanim ktokolwiek inny coś powiedział i zamierzała odejść, ale około pięćdziesięcioletni gość ją zatrzymał i jak przykładny zarządca firmy, zażądał wyjaśnień. Vayne obserwował go wściekle, a my zastanawialiśmy się, jak Lil zamierza wybrnąć z tej sytuacji. Jeśli powody będą wystarczające, ten biznesmen ma możliwości zwolnienia praktycznie każdego z nas. Porwałem jakieś dokumenty i zacząłem je gorączkowo przeglądać. Moja przyjaciółka otwarła usta, ale po chwili je zamknęła. Patrzyłem z niepokojem na rozwijającą się sytuację.

- Pan wybaczy, sprawa prywatna – powiedziała Lilith i wyszła. Vayne odprowadził spokojnie biznesmena do swojego gabinetu. Niesiony przez zaskoczenie, skierowałem swoje kroki do pokoju Lil, po drodze słuchając rodzących się plotek. Wszyscy już wrócili do swoich zajęć, kiedy przekraczałem próg biura przyjaciółki.

- Wendeta! – rzuciłem na wejściu, jakby to było jakieś powitanie. Podłapałem ponure spojrzenie młodej kobiety, która zaczęła mówić powoli i zimno, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi.

- Według artykułu 148 kodeksu karnego za zabójstwo grozi od 8 do 25 lat pozbawienia wolności albo dożywocie. Jeśli zostałabym zaklasyfikowana jako osoba z zaburzeniami psychicznymi, oprócz żółtych papierów i zakazu na wykonywanie zawodu, ewentualnie 3 lat w zawieszeniu, raczej nic by mi nie groziło. Raf, proszę cię, zeznaj przeciwko mojemu zdrowiu psychicznemu, kiedy już zamorduję Vayne’a… - westchnąłem poddańczo i przewróciłem oczami.

- A teraz na poważnie – zacząłem, rzucając w jej kierunku torbę z piekarni, którą zręcznie złapała. Zajrzała do środka i, uśmiechając się, skinęła mi głową z aprobatą.

- Dobra. W czasie Twojej wycieczki odwiedziłam archiwa naszego zakładu i przeszukałam niektóre kroniki. Bodajże w 2010r zatrzymano starsze już małżeństwo, które oferowało ludziom dobrą pracę we Włoszech. Ostatecznie okazało się, że uprowadzali ludzi i zmuszali ich do pracy na plantacji. Dopiero kiedy uciekł  Pan Wiktor z Nowej Soli i zaalarmował policję, udało się skazać odpowiedzialnych za przymuszanie do pracy w warunkach zbliżonych do niewolniczych – dziewczyna jadła swoje spóźnione śniadanie, a ja starałem się nadążyć za jej tokiem myślowym – W 2010 zatrzymaliście czwórkę ludzi, chyba z Gdańska, którzy uprowadzali kobiety do pracy w domu publicznym. Taki interes nie zaczął przecież działać dzisiaj, ani w dwutysięcznym dziesiątym. Sporo z zaginionych w naszej sprawie w momencie zniknięcia było dziećmi, mieli po 10-12 lat. Przecież w naszych czasach 4 na 15 tysięcy zaginionych rocznie nie ukończyło osiemnastu lat – czekała na moją reakcję, ale ja tylko skinąłem głową, że rozumiem i pokazałem żeby kontynuowała. Pomyślałem, że powierzenie jej nawet najbardziej niedorzecznej sprawy nie skończy się całkowitą porażką, bo dziewczyna myśli bardzo trzeźwo. Mogłem oczywiście coś od siebie dodać, ale byłem ciekawy jej dalszych wniosków, więc siedziałem cicho, co jakiś czas aprobując lub zaprzeczając odpowiednimi ruchami głowy. Wobec tego po chwili wróciła do monologu – Te zaginięcia miały miejsce w niedużych odstępach od początku lub końca wojny, czyli w czasach kryzysu w kraju. Poza tym wydaje mi się, że w rodzinach wielodzietnych pociechy są mniej pilnowane. Pewnie nikt nie zawracał sobie głowy tym, kiedy dziecko wracało do domu. Nie było jeszcze telefonii komórkowej, więc kontakt był ograniczony aż do 1992r, jeśli dobrze pamiętam. Przecież wciągnięcie naiwnego i może niedoinformowanego przez rodziców dzieciaka do samochodu przez nawet jedną osobę, nie stanowi większego problemu.

- No, a dzieckiem łatwiej rządzić niż dorosłym. Albo przekonać je do swojego – poczułem potrzebę, żeby się wtrącić – pewnie też ludzie nie wiedzieli jeszcze jak prawidłowo zgłaszać zaginięcia. Czyli w co był ostatnio ubrany poszukiwany, czym się charakteryzuje, kiedy zniknął…

- Yhym – potwierdziła dziewczyna – Pamiętasz może jak w Łódzkim pisali a pro po handlu narządami? – pokręciłem głową, więc kontynuowała, zadowolona, że jestem tylko jej pomocnikiem, a nie, jak dotychczas, zarządcą sprawy – jakieś siedem lat temu przeczytałam artykuł w gazecie, jak byłam u babci. Pamiętam go, bo był wstrząsający. Zawierał wywiad z porwaną na Ukrainie kobietą, która parę dni była więziona w czymś w stylu komórki, potem  miała być operacja, przeprowadzona przez jednego z porywaczy, pewnie bez uprawnień. Kobieta opowiedziała, że dwa dni później obudziła się na ławce w parku, koło łódzkiej manufaktury. Podejrzewano, że uratowało ją silne zapalenie nerek, na które chorowała.

- Nie wydaje Ci się to trochę za przyjemne? Porwali, coś nie pasowało, więc oszczędzili?

- Pewnie nie byli doświadczeni, albo rodzina kobiety zrobiła taki rumor w mediach, że byliby skończeni, gdyby ich znaleziono albo gdyby znaleziono jakiś czas później ciało tej kobiety.

- Przez pewien czas było głośno o handlu dziećmi w Polsce – zacząłem niepewnie – twórcy tej tezy opierali się na tym, że aż do 2015 dzieci były masowo odbierane biologicznym rodzicom. Rok później ze stolicy chrześcijańskiej wyszedł pomysł na kampanię cd. tego, która odbyła się w Nowym Yorku. Za pieniądze niektórzy ludzie od zawsze byli w stanie zrobić wszytko.. Pamiętam, że kiedy w 2002 roku trzej łódzcy dziennikarze – Paweł Patora, Marcin Stelmasiak i Przemysław Witkowski, przedstawili reportaż o „łowcach skór” w łódzkim pogotowiu ratunkowym – niektórzy kółka na łbie rysowali. Wydawało się to historią tak niewiarygodne… Jak to – pogotowie ratunkowe? Lekarze, sanitariusze, zamiast ratować, zabijali ludzi? I to zabijali w strasznych mękach, pavulonem, który powodował, że ofiary w pełni świadome traciły oddech i dusiły się żywcem? Za wypisanie aktu zgonu dostawali po kilkaset złotych, wydawałoby się, że nie tak dużo. Mówiono, że to niemożliwe, żeby ludzie robili tak straszne rzeczy – nie pozwoliłem przerwać dziewczynie, która pewnie po raz dziesiąty zamierzała mi przypomnieć, że nasza sprawa rozgrywa się „nieco” wcześniej. Ruchem warg poprosiłem o ciszę i kontynuowałem – Jak wiemy doskonale, wydarzenie było prawdziwe, a tylko jeden sprawca, sanitariusz, otrzymał za to dożywocie. Lekarze siedzieli po 6 lat. Albo inna kontrowersyjna sprawa. Do Łęczycy sprowadzono 7 dzieci, na zamówienie. A ja mówię tylko o ostatnich czasach…

- Czyli razem doszliśmy do wniosku, że w kraju jest bezprawie, a pod nosem policji dzieją się koszmarne rzeczy. Prawdopodobnie nie znajdziemy nikogo z podanych bez odpowiednich danych. Co powiesz na wyprawę do rodziny?


Komentarze