Syriusz Black i Bellatriks Lestrange
Bella&Siri
Rozdział 2
Cela była przesiąknięta wilgocią,
przeszywającym ciało i wszystkie nerwy na wskroś chłodem oraz zapachem
zgnilizny, połączonym z odorem śmierci.
Z jednej z wielu szczelin w ścianie lub suficie, który notabene wyglądał,
jakby za niedługo miał spaść na więziennego lokatora, zaczęła sączyć się woda.
Po około 10 minutach delikatne spływanie cieczy po ścianie zmieniło się w
irytujące i nieustające kapanie. Monotonny dźwięk odbijał się echem po izbie,
którą już niedługo miał opuścić Syriusz, jako członek grupy ucieczkowej.
Strategia, która została zaplanowana podczas nocnych rozmów z Carlem
przewidywała, że za około godzinę dłużnik jednego z uciekinierów, którego cela
znajduje się dokładnie po drugiej stronie Azkabanu, zacznie udawać opętanie.
Kiedy Lucas swoim rzucaniem się o pręty i szaleństwem, które, jak uważał
informator Blacka, nie będzie zbytnio fałszywe, ściągnie większość dementorów,
do grupy uciekinierów przyjdzie z kluczami jeden z przekupionych ludzi z
ministerstwa. Po wyjściu poza obszar chroniony idealnie przygotowanymi
barierami magicznymi, które ma podobno złamać Mike Cameron, czyli właśnie ten
zdrajca Ministerstwa Magii, każdy deportuje się w jakieś miejsce w Londynie.
Różdżki mają dostać od Mike’a po wyjściu na zewnątrz budynku. Jak łatwo
zauważyć, największa odpowiedzialność opiera się na człowieku, którego dziedzic
Blacków nigdy nie widział na oczy, a co za tym idzie – na człowieku, któremu
nie potrafił zaufać.
Syriusz denerwował się. Jego jedynym
utrapieniem nie było zaufanie obcemu; dochodziła jeszcze sprawa gorączkowania
pewnej kobiety z celi obok, na której zdrowiu mu zależało, a która, jak
zapewnił zeszłej nocy Carla, nie sprawi problemu przy ewakuacji. Dodatkowym,
szarpiącym jego skołatane nerwy problemem, była obawa przed przedwczesnym
powrotem dementorów lub sprowadzeniem aurorów przez Mike’a. Nawet, jeśli taka
sytuacja zdarzyłaby się przypadkiem, był pewny, że przypłacą to życiem.
Obawiał się też tego, że nie znajdzie
drogi do wyjścia. Jak ustalili to zeszłej nocy, na skutek śmierci jednego z
członków grupy, zadaniem Syriusza będzie wyprowadzenie dziesięcioosobowej grupy
poza mury więzienne. Od ostatniego razu, kiedy je przemierzał minęło ponad 10
lat…
Miejsce zmarłego zajęła jakaś kobieta
imieniem Alice, która przed wtrąceniem została świeżo przyjęta do odradzającego
się oddziału Voldemorta.
Mężczyzna, jak to miał w zwyczaju,
oparł plecy o kratę i sięgnął ręką za siebie w poszukiwaniu dłoni
Bellatriks. Kiedy już ją znalazł,
przeraził się. Była lodowata. Obrócił się do niej przodem i, nie zważając na
niezadowolenie świadka w celi naprzeciwko, przytulił ją do siebie przez kratę
oraz zaczął rozmasowywać jej rękę. Spojrzała na niego krzywo. W głębi serca
cieszyła się z jego obecności, ale zdawała sobie sprawę, że nie byłaby sobą,
gdyby nie ujawniła nieco honoru Ślizgona. Honoru, który opuścił ją już dawno.
Mimo wszystko wiedziała, że Black martwi się głównie o nią, więc zdobyła się na
blady uśmiech oraz parę słów.
- Nie za bardzo sobie pozwalasz? –
mimo zadanego pytania nie ruszyła się nawet o milimetr. W tym zimnym i mokrym
pomieszczeniu bliskość innego człowieka była niczym dawka narkotyku dla
ćpuna. Zwłaszcza jeśli ten człowiek,
przecząc wszelkim niespisanym prawom Azkabanu, wydzielał niezwykle przyjemny
zapach i dawał dużo ciepła. Syriusz uśmiechał się, głaszcząc ją po ręce.
Mogliby tak siedzieć do końca świata.
- Kurwa, też bym chciał kogoś dotknąć
– odezwał się więzień stacjonujący naprzeciw z wyraźnym żalem.
- Bierz przykład z Blacka, zabrał ze
sobą dziewczynę. Niby przez kraty, ale ma – odpowiedział mu zgryźliwie
człowiek, który od pewnego czasu ze wszystkiego się naśmiewał. Można było rzec,
że obłęd dopadł go przedwcześnie.
- Jak już wyjdziemy to Ci pierdolnę –
przysiągł pierwszy z nich, Senta. Był łysym mężczyzną w średnim wieku i, jak
się zarzekał, siedział niesłusznie. Obiecywał jednak niejednokrotnie, że jak
już uda mu się jakimś cudem opuścić ten budynek, to zamorduje więźnia, który
był jego sąsiadem zza prawej ściany, a który zawsze mu dogadywał.
- Zacznijmy
od tego, Senta, że ty nie wychodzisz. Ja natomiast jestem w szczęśliwej
dziesiątce – sąsiad musiał jak zawsze dopowiedzieć. Miał rację; był
Śmierciożercą i od początku należał do grupy Carla. Dogryzanie sobie nawzajem
tych dwóch już dawno weszło niemal do tradycji tej części korytarza, więc
nikogo nie zdziwiła zapowiedź kolejnej sprzeczki, która utrzymywała tą dwójkę
we względnej normalności jeszcze w czasach, kiedy naprzeciwko łysego mężczyzny
nikt nie mieszkał. Teraz, jeśli wszystko przebiegnie sprawnie, kumple zza muru
zostaną rozdzieleni, a resztę dożywotnie odsiadki Senta spędzi tylko w
towarzystwie swojego głosu i myśli.
Drzwi niemal
gwałtownie rozwarły się, ukazując więźniom niskiego człowieka z siwym zarostem,
ubranego w długą, czarną szatę. W ręce dzierżył pęk kluczy i, gdy tylko się
rozejrzał, po kolei pootwierał uprzednio ustalone cele. Za nim z ciemnego
korytarza dobiegł wrzask, skrywający w sobie strach i bezsilność wobec obecnego
położenia i sytuacji. Ten człowiek krzyczał również z bólu, co, przynajmniej
ostatnio, nie było tutaj często spotykane. Nagle dźwięk urwał się jak ucięty
nożem i znowu Azkaban ogarnęła niepokojąca i pobudzająca wyobraźnię cisza.
Syriusz szybko przeskoczył do celi Bellatriks
i, widząc jak chwiejnie stawia kroki zaoferował jej pomoc:
- Jak się
czujesz? Bella, będzie szybciej jak Cię zaniosę – nie czekał na reakcję, tylko
porwał chude ciało dziewczyny w ramiona i jak burza wypadł na korytarz. Reszta
grupy ze zniecierpliwieniem na niego czekała. Czarnowłosy skinął im głową,
starając się przypisać każdej stojącej przed nim osobie głosy, z którymi
przecież wielokrotnie prowadził rozmowy. Ich twarze były ponure i pełne blizn po dawno już wygojonych ranach.
Carl miał w ręce całkiem pokaźny nóż. Uśmiechnął się ponaglająco do Blacka i
wskazał mu jakiś bliżej nieokreślony punkt z przodu. Syriusz odetchnął,
próbując się uspokoić i pozbyć negatywnych emocji. W tej chwili zaczynała się
jego rola przewodnika po więzieniu. Jeden
błąd i zostaną tutaj na zawsze. Kątem oka zauważył bladą jak ściana, pokrytą
zmarszczkami, twarz Mike’a, który skinął mu, a następnie, nim ktokolwiek zdążył
zareagować, wbiegł w ciemność. Black poprawił sobie „słodki ciężar” w ramionach
i pewnie ruszył śliskim od wody i fekaliów korytarzem. Odór Azkabanu przytłaczał go i sprawiał, że
jego (i tak już nikła) wiara w bezpieczne dotarcie do upragnionego celu,
kurczyła się z każdym krokiem i każdą minutą.
Grupa zaczynała się niecierpliwić, Syriusz
mógł to wyczuć po coraz bardziej niechętnym słuchaniu jego poleceń. Minęli już
niezliczoną ilość celi i przejść, ale mimo to ich przewodnik uparcie prowadził
ich prosto i, co ważniejsze, schodami w górę. Mógł wreszcie odetchnąć z
nieopisaną ulgą, kiedy natknęli się na Mike’a, który, chwała mu za to, miał ze
sobą ich różdżki. Mężczyzna szybko rozdał czarodziejom magiczne drewienka i ze
zdenerwowaniem zaczął prowadzić ich swoją krętą trasą, pod nosem przeklinając
dotychczasowego przewodnika. Na szczęście te skargi były tak ciche, że z
ledwością dosłyszał je Syriusz, idący tuż za nim. W międzyczasie Bellatriks
zeskoczyła zgrabnie na ziemię i uleczyła się prostym zaklęciem. Każdy z
pewnością czuł się o wiele bezpieczniej z bronią u swego boku. Syriusz poczuł,
że powoli odzyskuje nadzieję i uśmiechnął się pod nosem, pozwalając
jednocześnie na minimalne opadnięcie jego zdenerwowania.
Był tak
zamyślony, że nawet nie za dobrze pamiętał, kiedy dotarli do wrót Azkabanu. Bez
problemu wydostali się na zewnątrz i złamali bariery. Z ulgą i niedowierzaniem
we własne szczęście, Syriusz Black uniósł głowę ku, powoli rozjaśniającemu się
wschodem słońca, niebu. Zobaczył dokładnie to, czego w tym momencie najbardziej
się obawiał. Pokaźna grupa czarodziei szybko leciała na miotłach w ich
kierunku. Jeszcze niecałkowicie przetrawił wiadomość o czekającej ich walce,
kiedy za nim rozległ się przerażony krzyk Camerona, zastąpiony po chwili błaganiem
i zarzekaniem się mężczyzny, że nie ściągną aurorów celowo. Obrócił się,
dostrzegając klęczącego na ziemi człowieka w czarnej szacie i stojącą nad nim
czarnowłosą kobietę, w której oczach kryła się satysfakcja i szaleństwo, kiedy
wreszcie przemówiła:
- Ale ich
sprowadziłeś, Mike. Crucio - silne, jakby czekające od lat na atak,
czerwone światło ugodziło przerażonego człowieka. Wrzasnął z bólu i wygiął się
w nienaturalnej pozie. Okrucieństwo i umiejętności czarodzieja, który rzucał
zaklęcie niewybaczalne, decydowało o sile, z jaką uderzy ono w ofiarę. Trzeba
przyznać, że tych dwóch rzeczy Bellatriks nie brakowało – Warto było? Warto? –
ona się śmiała.
Syriusz nie
miał jednak czasu na kwestionowanie jej zachowania, bowiem w tym momencie na
ziemi wylądowała 50 osobowa grupa przeciwników. Możliwe, że była to tylko
wymówka, naprędce podpowiedziana mu przez mózg, dzięki której nie musiał
zauważać jak ślepy był, myśląc, że Ona się zmieniła. Mimo wszystko wolał na
razie zostawić w pamięci milszą wersję kobiety, niż torturujący Camerona
oryginał, bo wtedy musiałby wyrzec się swojej przysięgi i przyjąć gorzką prawdę
do siebie. Złudzenie było jednak bardziej fascynujące. Doszedł do wniosku, że
może chwilowo pozwolić sobie na wiarę w to wyobrażenie, ponieważ sytuacja i tak
była beznadziejna. Przez chwilę poczuł się jakby brał udział w wojnie, która za
niedługo prawdopodobnie nastąpi, ale stanął po niewłaściwej stronie i teraz,
kiedy nie może się już wytłumaczyć, jego pokutą zostanie walka z piątką
odżywionych, wytrenowanych i uzdolnionych ludzi. Ich przewaga była pięciokrotna,
mała grupka uciekinierów nie miała aktualnie szans.
Doszło do
starcia, które szybko zmieniło się w ogólny zamęt i ciągle przecinające
powietrze zaklęcia. Główną i chyba jedyną siłą grupy ewakuacyjnej była
determinacja. Dziesiątka osób wysyłała jedynie zaklęcia niewybaczalne,
doskonale wiedząc, że od sukcesu tej akcji zależy ich życie. Aurorzy po chwili
podłapali tą samobójczą grę, ale nie zrezygnowali ze zwykłych zaklęć, bowiem
zdawali sobie sprawę, że gorszą karą jest egzekucja w Azkabanie, aniżeli ta
zwykła, za pomocą Avady. Około dwudziestu najeźdźców oddało już życie w tej
walce. Byli więźniowie nie byli w o wiele lepszej sytuacji – z grupy zostało
jedynie pięciu ludzi. W skład chwilowo ocalałych wchodzili Carl, sąsiad Senty,
Bella, Syriusz i kobieta, która dołączyła się do grupy jako ostatnia. Śmierć
zaglądała już w czarne oczy Blacka, kiedy nagle do walki po ich stronie
przyłączyli się dementorzy. Ich wejście zasiało panikę wśród aurorów, którzy
walczyli o wiele mniej pewnie.
Walka stała
się chaotyczna i została skazana na porażkę. Jeden z dementorów z niezbyt
jasnych powodów zaatakował jednak Bellatriks. Stała na skraju wyspy
sparaliżowana obezwładniającym strachem, niezdolna do wymówienia zbawczego Expecto Patronum. Kreatura zbliżyła się
do niej i powoli zaczęła znaną każdemu więźniowi Azkabanu egzekucję. Kiedy
kobieta poczuła realne zimno, a jej zmysły zostały otumanione niczym przez mgłę
dostrzegła wybawienie. Dementor odleciał od niej na parę dobrych metrów, a tuż
obok niej zmaterializował się Syriusz. Nie zważając na jawny protest
czarnowłosej, złapał ją żelaznym chwytem za nadgarstek i teleportował.
Wiedział, że wystawił pozostałą grupę, ale Śmierciożercy nigdy nie znaczyli dla
niego zbyt wiele – z jednym wyjątkiem – więc bez żalu aportował się, kiedy tylko
nadeszła okazja.
Parę razy
odetchnęła chłodnym powietrzem Londynu, ale dopiero kiedy nieco się rozejrzała,
zorientowała się, gdzie się znajduje. Towarzyszący jej ciemnowłosy mężczyzna
właśnie ściągał zaklęcia zabezpieczające z rodowego domu Blacków, znajdującego
się przy Grimmauld Place 12. Sięgnął po zwykłe, mugolskie klucze, ale nim
zdążył przekręcić jeden z nich w zamku, zbliżyła się do niego. Stała nieco za
nim, ale odpowiednio blisko, żeby czuć, że jest zdenerwowany. Już nawet nie
pamiętała kiedy Syriusz Black zaczął ją traktować inaczej, nie pamiętała od
kiedy poczuł do niej więcej niż powinien. Ale uśmiechała się, bo jego stosunek
do niej był jej na rękę. Pochyliła się nieco, tak, żeby znaleźć się na
wysokości jego ukrytego za czarnymi, długimi włosami ucha, kiedy się schylał i
szepnęła cichym, ale odpowiednio kuszącym i delikatnym głosem:
- Dziękuję –
wzdrygnął się, jak gdyby wyrwała go z jakiegoś zamyślenia. Następnie
wyprostował się i spojrzał na nią poważnie, a ona poczuła się, jakby czarne
oczy prześwietlały ją na wylot.
Nawet w tym lichym świetle ulicznej lampy,
nawet w poczochranych włosach, nawet
zmęczona i w szacie po więzieniu, była piękna. Nie tego powinien od siebie
wymagać, ale był zbyt zmęczony, żeby kontrolować swoje myśli. Bella była w
stanie odczuwać wdzięczność, przecież słyszał to w jej tonie głosu, przecież
sobie tego nie wyobraził… więc nie mogła być zła i szalona, jak postrzegał ją
świat. Przez chwilę zawiesił wzrok na jej jasnoróżowych wargach, ale szybko
opamiętał się i spojrzał w kierunku ulicy. Westchnął, jakby poddańczo, i skinął
jej głową. Otworzył drzwi i gestem dłoni zaprosił ją do środka. Zdawał sobie
sprawę, że już nawet przed sobą się przyznaje, że mu na niej zależy.
Czy miłość
nie bywa czasami zbyt naiwna?
Komentarze
Prześlij komentarz